Kochani ofiarodawcy i Przyjaciele naszej Misji na Madagaskarze.
Upłynęło już wiele czasu od ostatniego listy. Jeszcze nie możemy w pełni realizować naszego salezjańskiego charyzmatu. W kościele parafialnym mogłyśmy obchodzić ważne dla nas święta, np. uroczystość św. Jana Bosko. Oratorium organizujemy na boisku szkolnym, gdy zamknięta jest szkoła. Tęsknimy, żeby zacząć to robić u siebie.
Jak wiecie, teraz jesteśmy w okresie deszczowym i w tym roku daje się odczuwać to bardzo. Opisze Wam, co przeżyłam w związku z tą porą deszczową.
22 stycznia musiałam podróżować, żeby dojechać do Tana na spotkanie i formacje dla ekonomek. Już od kilku dni padał deszcz, ale nie przypuszczałam, że to zakończy się powodzią…
Wyjechaliśmy z Port-Berger, około godziny 14.40 dojechaliśmy do Tsrahasna około 30 kilometrów od Port-Berge. Między Tsarahasina i Mampikony oraz w wielu miejscach nie ma mostów, a droga jest poniżej poziomu pól. Nagle wody w rzece się podniosły. Bus już nie mógł jechać. Kierowca zgasił silnik i grupa około 20 chłopców czekała na zarobek, przepchnęli nas za opłatą na drugi koniec rzeki.
Pojechaliśmy dalszą drogę busem, ale wszyscy zaczęli dopytywać się, czy zdążymy przebrnąć przez dalsze miejsca, podobne to tych przed chwilą. Dojechaliśmy do AnTanety Lava i była podobna sytuacja. Młodzież czekała na zarobek. Już z większą trudnością przepchnęli nas na drugą stronę. Przejechaliśmy jeszcze parę kilometrów, ale wszyscy już wiedzieliśmy, że będziemy zablokowani przez stale podnoszący się poziom wody. Razem z nami byli ludzie starsi, dzieci i nawet matka z 6-miesięcznym dzieckiem. Podziwiałam ich spokój i solidarność. Po paru następnych kilometrach w miejscowości Ambony Satrana (taka mała wioska) staliśmy dwie noce i dwa dni. Ludzie byli bardzo gościnni, wiele osób zapraszało mnie, żeby iść do ich domu i odpocząć. Pierwszą noc przespałam w samochodzie na siedząco. Rano wszyscy chodziliśmy rozejrzeć się, jaka jest sytuacja. Były zatrzymane samochody. Po drugiej stronie i po naszej stronie. Ludzie wynosili wszystko ubrania, meble, zwierzęta na drogę, która jest na wyższym poziomie. Drugą noc spędziłam u jednej pani. Rano po śniadaniu poszłam do samochodu, żeby zobaczyć, co tam się dzieje. Nie ma żadnych zmian, drzewa powalone na szosę, wiele domów całkowicie zniszczonych, a ludzie chodzą spokojni i patrzą na to wszystko. Ok godz. 14 jeden z pasażerów ogłosił, że już woda zaczyna trochę opadać i widać czubki słupków o wysokości więcej niż 1 metr. Później słupki stają się jeszcze bardziej widoczne. Około godziny czwartej samochód z drugiej strony przejechał przez wodę. Jedzie do Port-Berge, wszyscy z mojego busa krzyknęli, żebym jechała z nimi. Tak zrobiłam. Wszyscy nowi współtowarzysze podróży to ludzie z Port-Berge. Od razu usłyszałam: Siostra ks. Bosko, bo tak tu nas nazywają. Przejechaliśmy parę kilometrów i w pobliżu An Tanety Lava droga została zniszczona, asfalt połamany, nie można jechać i poziom wód znów jest wyższy.
Pozostała tylko barka. Przewoziła kilku pasażerów naraz. Później trzeba było przejść na pieszo do głównej drogi. Błoto, ślisko i padający deszcz utrudniał drogę. Każdy musiał nieść swoje bagaże. Było dwóch chłopców, co wzięli moją walizkę i ją nieśli. Upadłam parę razy w to błoto. W pewnym momencie jeden chłopak jadący do Mahajanga, który też nie mógł jechać dalej, zaofiarował się, że mnie doprowadzi do szosy. Powiedział, że mam się dobrze trzymać i przebrniemy to błoto. Jak już dotarliśmy do głównej drogi, wszyscy w okropnym deszczu i po ciemku szliśmy do przodu, bo ktoś powiedział, że jest mały dom, w którym można poczekać do rana. Rzeczywiście dotarliśmy tam, gdzie można było przeczekać deszcz. Można nawet położyć się na twardym cemencie. Wszyscy byliśmy przemoczeni i wszystko, co było w bagażu też mokre. Zadowoleni, że jest dach nad głową, siedzieliśmy, trochę drzemiąc na zmianę, bo było bardzo ciasno. Tak doczekaliśmy się poranka i ktoś poszedł szukać samochodu. Po krótkim czasie mogliśmy kontynuować podróż. Ludzie bardzo życzliwi dali mi miejsce z przodu, ale radość trwała krótko, bo po paru minutach jazdy okazało się, że droga jest załamana i wody wciąż się podnosiły. Całe pola ryżowe zalane wodą. Trzeba było wrócić się trochę i wsiąść do vedette, to taka spora łódź z napędem motorowym. Trzeba było zejść na dół. Znów było ślisko i wszędzie było błoto. W końcu dwóch mężczyzn uniosło mnie do góry i wsadziło do vedette. Po około godzinie dopłynęliśmy do bezpiecznej drogi po drugiej stronie Tsarahasina, gdzie czekały już samochody do Port-Berge, ale trzeba było pokonać jeszcze parę metrów błotnistej drogi pod górę. Znów dobrzy ludzie pomogli i doprowadzili mnie do samochodu. I tak zakończyła się podróż. Szczęśliwie zamiast do Tana wróciłam do Port-Berge. To były trzy dni podróży, ale w okolicy 30 kilometrów.
Doświadczyłam w tym czasie wzajemnej pomocy, solidarności w potrzebie i nikt nie narzekał. Ważne było, żeby być razem i pomału zbliżać się do celu.
Dziękuję Matce Bożej, że była z nami i szczęśliwie wróciliśmy do domów. Teraz jak spotykam się z innymi podróżującymi podczas powodzi, to traktujemy się jak wielcy przyjaciele.
Teraz już wszystko wraca do normy, ale straty są okropnie wielkie. Powalone domy, popsute, stracone uprawy i pola ryżowe. Wszystko trzeba zaczynać od nowa.
Według tradycji malgaskiej nie jest za późno, żeby złożyć Wam życzenia na ten nowy rok 2020. Życzę, żeby był bogaty w Boże Błogosławieństwo w waszym życiu osobistym i zawodowym. Maria nasza najlepsza Matka niech będzie z Wami we wszystkim, co robicie dla tych najbiedniejszych, których Pan Jezus wybrał na swoich najlepszych Przyjaciół. O nich nam przypomina, na każdym kroku stawiając jako swój wizerunek czy to w kraju, czy na misjach.
Serdecznie Was wszystkich pozdrawiam i życzę dobrego przeżycia Wielkiego Postu.
Z Bogiem
s. Krystyna Soszyńska