W Boliwii, podobnie jak w innych krajach misyjnych, występują niebezpieczne choroby tropikalne, najczęściej przenoszone przez komary. W porze deszczowej ilość zakażeń wzrasta, a niebezpieczeństwo czyha właściwie na każdym kroku, gdyż owady te składają jaja w małych, czystych zbiornikach wodnych. Wystarczy im więc najmniejsza kałuża, puste wiadro czy stara opona, by znaleźć siedlisko dla swojego gatunku. Powikłania bywają bardzo poważne, a dolegliwości dają się mocno we znaki. Mieszkańcy boją się wirusowych zakażeń, tym bardziej, że opieka zdrowotna jest droga i rzadko kto może sobie na nią pozwolić, a lekarstw i szczepionek na wirusowe zakażenia do tej pory jeszcze nie wynaleziono.

 

„Po przeszło tygodniowej walce z dengą, pomału zaczynam dochodzić do siebie. Jeszcze małe skutki dokuczają w żołądku i nie ustają mdłości, ale już jest znacznie lepiej. Ten wirus trochę mnie pomęczył. Ostatnio dużo naszych wychowanków choruje na dengę, ale dzięki Bogu, nikt nie zmarł.” – pisze ks. Andrzej Borowiec, misjonarz przebywający w Santa Cruz.

Objawy tej choroby obejmują powiększenie węzłów chłonnych, gorączkę, ból głowy, mięśni i stawów oraz charakterystyczną wysypkę, przypominającą tę spotykaną w odrze. Choroba ta zajmuje też w specyficzny sposób stawy kolanowe, wymuszając tym samym chód na usztywnionych nogach. Dengę przenosi kilka gatunków komarów, wirus występuje w czterech typach. Infekcja jednym z nich pozostawia zazwyczaj odporność na niego na całe życie, ale tylko krótkoterminową odporność na inne typy wirusa. Kolejne infekcje różnymi typami podnoszą ryzyko ciężkich powikłań. Niekiedy dochodzi do śpiączki, w najgorszym wypadku krwawienia do jam ciała z objawami wstrząsu i utraty przytomności, a następnie zgonu.

„W mieście Santa Cruz, gdzie obecnie przebywam, zmarło już na dengę kilka osób. U nas w ośrodkach też kilka osób choruje, w tym troje wolontariuszy. Najbardziej obawiamy się o młode osoby mieszkające na ulicy, pod mostami, w kanałach, bo trudno jest do nich dotrzeć.” – pisze ks. Andrzej.

Leczenie ostrej dengi jest objawowe. Stosuje się nawadnianie doustne bądź dożylne w przypadku choroby łagodnej lub umiarkowanej, w najcięższych przypadkach ordynując płyny dożylne i transfuzję krwi. Faza gorączkowa przebiega z wysoką gorączką, ponad 40 °C. Wiąże się z uogólnionym bólem i z silnym bólem głowy. Trwa zwykle od dwóch do siedmiu dni, a do tego mogą pojawić się nudności i wymioty.

„Staramy się walczyć jak możemy, dzieciom podajemy paracetamol i dużo napojów. Praktycznie nie ma na to lekarstwa, a choroba w szczególności dotyka osoby niedowitaminizowane.”- opowiada misjonarz.
Na choroby i ich przebieg zawsze ma też wpływ osłabienie organizmu, dlatego dzieci niedożywione, którym brakuje witamin i odporności, są znacznie bardziej wystawione na ryzyko zachorowań wywoływanych przez te wirusy.

Pomoc niesiona przez salezjanów jest w tym wypadku jeszcze bardziej cenna, z uwagi na to, że dostarczając dzieciom żywność i leki zapobiegają oni chociaż w pewnym stopniu zakażeniom, zapewniając im dostęp do źródła witamin, więcej siły i odporności do walki z ewentualną chorobą.

„Oprócz dengi są jeszcze inne choroby wirusowe przenoszone przez komary, jak chikungunya i zika (czyt. cikungunia i cika). Ostatnio zakupiliśmy sprzęt do dezynfekcji i odkażamy wszystkie nasze ośrodki wchodzące w skład Projektu Don Bosco. W sąsiedniej szkole zmarła 17-letnia dziewczyna zarażona dengą, mieszkańcy bardzo się boją.”- relacjonuje dalej ks. Andrzej.

Chikungunya to choroba, która daje objawy podobne do grypy (gorączka, bóle głowy, nudności, osłabienie, bóle stawów i mięśni), powoduje wysypkę i świąd skóry. Gorączka zwykle ustępuje w ciągu kilku dni lub tygodni, ale zdarzają się przedłużające się miesiącami bóle i zapalenia stawów, trwające nawet przez lata.  Z kolei zakażenia wirusem zika najczęściej przebiegają łagodnie. Jednak u kobiet w ciąży wirus może poskutkować małogłowiem płodu lub jego karłowatością, złożonymi wadami ośrodkowego układu nerwowego i zaburzeniami umysłowymi.

Nic więc dziwnego, że mieszkańcy Santa Cruz obawiają się tych chorób. Nie mając możliwości walki z wirusem, bez dostępu do opieki medycznej, często bez dachu nad głową, podopieczni ks. Andrzeja są w grupie najwyższego ryzyka.

Jak mówi ksiądz misjonarz, „publiczna opieka zdrowotna raczej nie istnieje, wszystko jest prywatne i trzeba się ubezpieczyć, płacąc dość wysoką stawkę miesięczną, na którą większości nie stać. Można też leczyć się prywatnie. Wtedy opłaty są bardzo wysokie, np. nasz opiekun i dyrektor jednego z ośrodków (Włoch) musiał na kilka dni iść do szpitala i za jeden dzień płacił 250 dolarów. Wizyty u specjalisty, w zależności od przypadku, kosztują w granicach od 150 do 350 boliwianów, czyli w przeliczeniu przeszło 300 złotych. My w ośrodku mamy zatrudnioną pielęgniarkę i lekarza, więc podstawowe leczenie staramy się zapewnić, ale niestety często brakuje funduszy na leki.”

 

 

Wejdź na stronę kampanii BEZDOMNE DZIECI BOLIWII