Niebawem w Etiopii rozpocznie się nowy rok szkolny i zacznę uczyć w szkole angielskiego. Tymczasem udzielam lekcji trzem dwunastoletnim dziewczynkom. Nie umieją czytać ani pisać, jak większość dziewczyn tutaj – w Afryce nierówność płci jest widoczna pod każdym względem. Natomiast pięknie malują i nauczyły się dobrze liczyć. Szybko też łapią angielski. Pytam się jaki zawód chciałyby wykonywać po zakończeniu szkoły, nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie. Każda kopiuje od siebie nawzajem rysunek swojej przyszłej rodziny – mąż i dużo dzieci. Pytam się czy chcą wyjść za mąż, nie wszystkie odpowiadają twierdząco. Nie wiedzą, że możliwe są inne scenariusze na własne życie, że nie zgadzając się z czymś mają prawo odmówić, że mogą dostać się na uniwersytet i wyjechać do stolicy, po czym znaleźć dobrze płatną pracę lub założyć rodzinę. Ja również nie dam rady je tego nauczyć. Nie mogę być przykładem, ale może mogłabym być wsparciem? Stawiam sobie za cel wspólne spędzanie czasu, rozmowy, wychowanie przez sztukę i rozwój poznawczy dla tych dziewczynek.
Zauważyłam, że moje nastolatki są zawsze chętne do nauki. Żałowałam, że nie zabrałam do Afryki zegarka. Szybko natomiast uświadomiłam sobie, że tutaj czas to nie pieniądz. W zasadzie nikt nie umawia się na spotkanie na konkretną godzinę. Często zdarza się, że dziewczyny przychodzą na zajęcia angielskiego dużo wcześniej i cierpliwie czekają ponad godzinę na moment rozpoczęcia lekcji. Zadziwia mnie ich determinacja.
Na co dzień pomagam koordynować program Adopcja na Odległość. W weekendy działam przy wydawaniu faffy miejscowym. Faffa – mieszanka mąki kukurydzianej i mąki sojowej, niskobudżetowa i wysokobiałkowa żywność. Faffa wydawana jest ponad 100 najbardziej niedożywionym osobom w naszym mieście. Każda dostaje po 3 kg mąki tygodniowo. Dodatkowo razem z wolontariuszami z Polski i Chile przy wsparciu miejscowych serwujemy jedzenie dla najbiedniejszych maluchów w Feeding Centre. Kucharze gotują zupę z następujących składników: jedna kulka wymieszanej z wodą faffy, dwa kawałki ziemniaków, trzy sztuki makaronu, bulion. Tak wygląda obiad dla małych dzieci, często jest to jedyny posiłek dziecka w ciągu dnia. Do ośrodka żywienia codziennie za wyjątkiem niedzieli przychodzi około 400 dzieci.
Wydaje się, że afrykańskie dzieci nie płaczą. Są zawsze uśmiechnięte. Zwrócenie na siebie uwagi to jedyna rzecz, której się domagają. Przy każdym spotkaniu wszystkie dzieci zadają mi dwa identyczne pytania: zapytaj mnie jak mam na imię? jak masz na imię? Kiedy odpowiadam jak dziecko się nazywa – promienieje, odczytuję – pamiętasz mnie, zostałem zauważony, poświeciłaś mi czas.
Cieszę się z bycia tutaj. Ja chcę pomóc, Etiopczycy chcą tę pomoc przyjąć. Dopiero będąc w Afryce zaczynam w pełni rozumieć znaczenie słów bezinteresowna pomoc. Pomagam i staram się nie oczekiwać niczego w zamian. Nie jest to łatwe, ale jest piękne, że mogę przyczynić się do zapewnienia szczęśliwego dzieciństwa, edukacji i perspektywy na przyszłość dla dzieci z Dilla.
Olesia Ośnicka
Dilla, Etiopia