Tutejsze realia są diametralnie inne, od tych w jakich spędziłam wszystkie poprzednie lata swojego życia. Co takiego składa się na te odmienność? Temperatury 35℃ w styczniu, permanentny brak pośpiechu, notoryczne spóźnienia, pierwsze doświadczenia z pracy w szkole, cykliczne wizyty jaszczurek i karaluchów w naszym domu, wszechobecny gwar i przekrzykiwanie, a mówiąc najogólniej cała kultura zambijskiego życia. Inny świat, inna rzeczywistość, inne priorytety, inna percepcja upływającego czasu, więcej różnic, mniej podobieństw. Wydaje mi się, że mimo wszystko, w tej nowej, nieznanej, odmiennej rzeczywistości odnajduje się całkiem nieźle. Dotychczas nie przytrafiły mi się jakieś poważne choroby, duże trudności komunikacyjne, problemy z jedzeniem czy inne przeciwności. Nie odczuwam też toksycznej, destrukcyjnej tęsknoty za tym wszystkim, co pozostawiłam w Polsce. Co prawda nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca (pozostało wciąż około pięć miesięcy, a w tym czasie może zdarzyć się wszystko). Ale jak tu się nie cieszyć, że Bóg błogosławi każdego dnia, że się troszczy, uposaża mnie w to, czego aktualnie tu i teraz mi potrzeba.

Afrykańskie ostatki

Wielki Post, podobnie jak w wielu innych miejscach na świecie, zaczął się wielkośrodową Mszą z obrzędem posypania głowy popiołem. Co ciekawe, dzień wcześniej odbyły się ostatki. Nadchodzący Wielki Post został poprzedzony prawdziwą ucztą. Jak na Afrykę wielość potraw na stole była oszałamiająca: ryż, makaron, ziemniaki w majonezie, sałatka, kurczak, kiełbasa, sos z mięsem, ichniejsze pierożki, a na deser jabłka, popcorn, lody, ciasto, babeczki. Te ostatnie zostały przygotowane przez nas, wolontariuszy. Oprócz robienia słodkości pomagałyśmy też ozdabiać jadalnię. Afryka lubi celebrować z przytupem, czego wyrazem jest też dekorowanie miejsca, w którym się świętuje. Wszelkie ozdoby typu balony, wstążki, błyskotki czy inne świecidełka są mile widziane i komentowane ze szczerym zachwytem.

Wracając jeszcze do naszej pomocy w kuchni, poczyniłam obserwację, że w opinii Zambijczyków, my biali uchodzimy za leworęcznych i nieumiejętnych, jeśli chodzi o gotowanie i prace kuchenne. Gdy zaoferowałam się z pomocą w krojeniu cebuli, spotkałam się z autentycznym zaskoczeniem i pełnym zdziwienia pytaniem: „Ty chcesz pomóc?”. Śmiech stłumiłam w sobie i równie poważnie odpowiedziałam, że chyba czuję się na siłach, żeby pomóc z tą cebulą. Jak powiedziałam, tak zrobiłam, nikt po mnie nie poprawiał, więc chyba było w porządku. Z kolei, gdy robiliśmy babeczki i przyszedł czas na wylewanie ciasta do foremek, to jedna z kucharek cały czas nad nami stała i kontrolowała naszą pracę. Nie było w tym żadnej złośliwości, nic z tych rzeczy, po prostu stała tam, gdyby się okazało, że zadanie nas przerosło.

Po długotrwałych przygotowaniach, dekorowaniu, znoszeniu sprzętu muzycznego (bez muzyki w Zambii nie ma prawdziwej celebracji) zasiedliśmy do stołu. Ani mnie, ani Ani już specjalnie nie zdziwiło, że kolacja nie zaczęła się zgodnie z planem o 18:30, ale z nieco ponad godzinnym opóźnieniem. Tego ostatniego dnia przed rozpoczęciem Wielkiego Postu mieliśmy też inne powody do celebrowania. Żegnaliśmy Toma, wolontariusza z Irlandii (który był z nami siedem tygodni) oraz świętowaliśmy urodziny dwóch sióstr: zambijskiej siostry Stelli oraz indyjskiej siostry Sheeren.

Prace charytatywne

Tego dnia, po południu wraz z częścią dziewczyn z City od Hope udaliśmy się w ramach tzw. charity activities, czyli prac charytatywnych, do ośrodka dla osób niepełnosprawnych. Providence Home, bo taką nazwę nosi odwiedzona przez nas placówka, to obiekt położony w szczerym polu, na wschodnich obrzeżach Lusaki, którego próżno szukać na mapie. Ideą tego miejsca jest pomoc osobom upośledzonym fizycznie i umysłowo. Dom prowadzi pięć sióstr z Indii, które każdego dnia niosą najbardziej bezinteresowną pomoc, jaką kiedykolwiek widziałam. Większość ich podopiecznych ze względu na swój stan zdrowia nie jest w stanie nawet podziękować im za służbę i opiekę. Dla mnie była to pierwsza w życiu wizyta w tego rodzaju miejscu. Dotychczas niewiele miałam wspólnego z niepełnosprawnymi.

Miejsce, które odwiedziliśmy, jest domem dla około trzydziestki osób, z czego znakomita większość to dzieci. Spotkałam tam różne, bardzo przykre przypadki chorych dzieciaczków. Dla przykładu, trochę starsza już dziewczyna, która cały czas się śmiała i cierpiała na ślinotok, a na bluzce było widać zaschnięte plamy śliny. Pięcioletni chłopiec, siedzący na krzesełku, całkowicie niewidomy, wymachujący tylko rękoma w poszukiwaniu dotyku, towarzystwa, zabawy? Obok chłopca, również na plastikowych krzesełkach siedziały inne maluchy, żadne z nich nie miało więcej niż 5 lat. Po każdym widać było, że nie jest z nimi dobrze, były powyginane od chorób, które dotknęły ich małe, wysuszone i zmęczone ciałka. Wydawały dziwne dźwięki, chaotycznie wymachiwały rękoma, ale miały też tę zdolność, że były w stanie siedzieć, czego nie można było powiedzieć o innej grupie dzieci, w bardziej zaawansowanych stadiach niepełnosprawności.

Najbardziej przejmujący był widok pięciolatka, który leżał bez ruchu w łóżku z wyciągniętymi lekko ku górze rękoma. Jedyna czynność, jaką był w stanie wykonać, to chaotyczne wodzenie wzrokiem i mruganie powiekami. Nie było z nim żadnego kontaktu, żadnej reakcji zwrotnej. Jego bezradność była totalna… Chłopiec leżąc z lekko uchylonymi ustami nie był w stanie odgonić od siebie natarczywej muchy, która co chwila lądowała na jego ciele, a zdarzyło się, że i w otwartej buzi. Obok niego leżał o rok młodszy malec, który miał o tyle więcej szczęścia, że był w stanie sam się przekręcić i zacisnąć drobnymi paluszkami podaną mu dłoń. Kilka łóżek dalej leżała dziesięciolatka, która podobnie jak jej dwaj wspomniani przed chwilą koledzy była zupełnie nieświadoma tego co się wokół dzieje. Oprócz tego, że znajdowała się w bezruchu, miała ciężkie do wyobrażenia sobie powyginania dłoni i stóp. Bolało od samego patrzenia. Nawet gdyby była w stanie chodzić, to deformacje, które dotknęły jej młodziutkie ciałko całkowicie uniemożliwiałyby poruszanie się. Były też osoby chodzące, które na tle tych leżących maluszków wydawały się być zwycięzcami losów na loterii. Mimo swojej niepełnosprawności umysłowej byli w stanie samodzielnie się poruszać, jeść i załatwiać swoje potrzeby. Mimo, że były względnie samodzielnie, cierpiały na przykre przypadłości, które uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Część z nich ciągle się śmiała, pewna kobieta cały czas się z nami witała, gdyż zapominała, że przed chwilą podała nam już rękę.

Dość powiedzieć, że cała wizyta, była mocnym przeżyciem. Nawet nasze dziewczynki z City od Hope mimo swoich przykrych doświadczeń życiowych i ubóstwa, w jakim przyszło im żyć, wydawały się wówczas największymi bogaczami świata. A ja? Wracając do ośrodka, kłębiły mi się w głowie myśli, o tym, jaka jestem uboga i chciwa. Uboga we wdzięczność za to wszystko, co mam i wiecznie nienasycona, wiecznie chcąca więcej czegoś, co, gdyby się bardziej zastanowić, wcale takie nieodzowne nie jest. Generalnie wydaje mi się, że jako osoba, która może racjonalnie myśleć, zbyt często kieruje moje myśli w stronę rzeczy totalnie bezużytecznych. Nawet podczas tej wizyty zrodził mi się w głowie beznadziejny pomysł, którego co prawda nie zrealizowałam, ale sam fakt, że się pojawił, trochę mnie martwi. Mianowicie pomyślałam o tym, aby zrobić kilka zdjęć, żeby potem móc pokazać znajomym, rodzinie, jakie to mamy szczęście, że jesteśmy zdrowi. Przypuszczam, że opamiętanie przyszło z góry i za to wielka chwała Panu, bo tak naprawdę, gdybym chciała, to można było tych zdjęć narobić ile dusza zapragnie. Te biedne dzieci przecież nie były w stanie nawet się przeciwstawić, powiedzieć, że nie życzą sobie fotografowania. One nie mogą same stanąć w obronie swojej godności, którą tak łatwo naruszyć. Całą sytuacja trafnie podsumowuje sentencja, o tym, że wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się godność drugiego. Jak łatwo jest przekraczać granice człowieczeństwa w poczuciu bezkarności i godzić w godność innych, szczególnie tych, którzy nie są w stanie stać na straży swojego jestestwa.

Żaneta Kiliszek,
Lusaka, Zambia