Pracuję w placówce, gdzie mieszka ok 130 dzieci. Ta liczba stale rośnie – co jakiś czas policja lub pracownicy socjalni przywożą nowe dzieci. Dzieci, które są ofiarą przemocy fizycznej, seksualnej, uzależnione, mieszkające na ulicy lub uratowane przed handlem dzieci.

 

Razem ze współwolontariuszką postanowiłyśmy stworzyć dla nich kalendarz adwentowy, w końcu zbliżają się święta. Codziennie odwiedzamy różne domy, organizujemy gry i zabawy, ale z niczego się tak nie cieszą jak z kolorowanek i kredek.

Pewnego wieczoru, gdy kładłam się już spać zadzwonił telefon z kliniki. Informacja była krótka: jednej z ciężarnych odeszły wody, musimy jechać do szpitala. Tą “ciężarną” była jedna z naszych podopiecznych. Ma 13 lat i była w 34. tygodniu ciąży. Weszłam do kliniki i zobaczyłam przerażone dziecko. Gdy wreszcie dojechałyśmy do szpitala pielęgniarki robiły wszystko, by znaleźć powód do odesłania nas do placówki o wyższym stopniu referencyjności. Na ich nieszczęście, podczas badania poczuły już główkę. 20 minut później na świat przyszedł chłopiec. Zdrowy, malutki i bezimienny – zgodnie z lokalną tradycją na nadanie imienia musimy poczekać kilka tygodni. To codzienność w Sierra Leone – dzieci rodzą dzieci, a właściwie to zgwałcone dziewczynki rodzą dzieci.

W placówce pracuję nie tylko w klinice, ale również organizuję zajęcia popołudniowe dla dzieci. Ale to praca w klinice sprawia, że widzę i słyszę z czym mierzą się tutejsze dzieci. Każde dziecko zanim trafi do jednego z domów jest badane przez zespół w klinice.

Ostatnio trafiła do nas 4 niespokrewnionych dzieci (2 chłopców i 2 dziewczynki). Policja znalazła je same w stolicy kraju we Freetown. Z naszego wywiadu wynikało, że każde z dzieci jest półsierotą (straciło mamę) i każde z nich zostało zabrane z domu rodzinnego przez pewną kobietę, która jeździła po kraju i zabierała półsieroty od ojców oferując dzieciom lepsze życie. Kobieta najprawdopodobniej była zamieszana w handel dziećmi.

Takich historii jest więcej i każda łamie serce. Jak ta o dwuletnim Mahomedzie, którego własna matka chciała sprzedać za 20 leonów (ok 3 zł), by zdobyć pieniądze na narkotyki. Rozumiecie z czym się mierzą tutejsze maluchy?

Z tych powodów nie możemy pokazywać Wam ich twarzy.  Ale uwierzcie mi, że gdy bawią się na terenie placówki są najszczęśliwsze na świecie. I nic tak nie cieszy jak dźwięk ich śmiechów. Od tej ogromnej gromadki otrzymuję każdego dnia mnóstwo miłości i robię wszystko by oddać im jej co najmniej 2x więcej.

 

Michalina Karnicka
pracuje na misji w Don Bosco Fambul, w Sierra Leone