Przeczytajcie, refleksje Rafała po powrocie do Polski z półrocznej misji w Kenii.

 

W świecie, w którym wszystko dookoła podpowiada Ci, że nie ma zbyt wiele czasu na to, aby móc się zatrzymać na dłuższą chwilę, w dalszym ciągu są jeszcze miejsca, gdzie życie biegnie naprawdę POWOLI. Perspektywa niespełna dwóch miesięcy dzielących mnie od powrotu z misji w Kenii bardzo wyraźnie pokazuje, że tam na krańcach świata płynie CZAS, a u nas z kolei każdy żyje, i żyć będzie – z zegarkiem w ręku.

Dlaczego o tym mówię? Przecież Wy doskonale o tym wiecie.

Misjonarze to bardzo ważne narzędzia w rękach Pana Boga. Ich zadaniem jest docieranie do tych, którzy zostali odrzuceni. Tym ludziom brakuje ogromnej liczby rzeczy, jednak najczęściej jest to głównie brak MIŁOŚCI. Pan Bóg na drodze każdego z nas codziennie stawia ludzi. Nie zawsze nawiązujemy z nimi relacje. Drugi człowiek niezależnie od tego, jaki by nie był, zawsze daje powody do pewnej refleksji, dlatego tak ważnym jest, by na drugiego człowieka się otwierać. Dzięki chłopcom ulicy nauczyłem się, że można to robić nawet bez używania słów.

Po prostu będąc obok. To wystarczy. W nawiązaniu do pytania wyżej pragnę podkreślić, jak wielką rolę w dzisiejszych czasach odgrywa podążanie własną ścieżką, a nie wybór utartej drogi, wybieranej przez społeczeństwo. Nie chodzi tu o egoizm, ale bardziej o podkreślenie tego, co powinno być zawsze fundamentem – OBECNOŚĆ.

To najlepsza recepta na życiowe problemy. Spróbuj zająć miejsce przy stole i spojrzeć w oczy drugiej osoby. Zastanowić się czego potrzebuje i jak można jej pomóc. Nic więcej. Trzeba jasno powiedzieć, że dziś zbyt często w dobie nowoczesnej cyfryzacji brakuje nam tego typu spotkań i ludzkich spojrzeń.

Nie pychą, lecz pokorą

To słowa, które krótko po świętach Wielkanocnych usłyszałem w konfesjonale. Dają bardzo mocno do myślenia. Sprawiają, że człowiek zaczyna rozumieć, jak często i niepotrzebnie ocenia i krytykuje. Także misje w Kenii pokazały mi, ile może przynieść praca nad sobą w postaci stawiania ludzi na równi ze sobą. Słuchania, ale nie oceniania. Robienia czegoś w życiu, lecz nie po to, żeby zrobić, a bardziej dostrzeżenia tego, co niewidzialne.

Dzięki niezwykłej codzienności z wychowankami salezjańskiej placówki, której miałem okazję być częścią przez sześć miesięcy, zrozumiałem, że pora zdjąć czarno – białe okulary, w których zawsze będzie w pewien sposób wygodnie, a zacząć iść obranym od dawna kierunkiem, który jednak potrzebował we mnie odpowiednio dojrzeć, w czym Afryka okazała się niesamowicie pomocna – EWANGELIZACJA. Już dawno przekonałem się, że zaufanie do Niego przekłada się zazwyczaj na relację z drugim człowiekiem, a w końcu to dwa nieodzowne elementy, które muszą znaleźć między sobą połączenie. Jeśli Bóg na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu. Pojawia się refleksja wobec tego, jak to uczynić?

Ewangelizować, czyli BUDOWAĆ od podstaw

Pan Bóg widzi szerzej niż ktokolwiek z nas. Doskonale pamiętam przykład z rodzinnego domu, kiedy to byłem małym chłopcem i widziałem, jak przychodzili do nas różni ludzie. Wyglądali podobnie, jak Ci, których miałem pod swoją opieką w Nairobi. Byli wygłodzeni, przemarznięci i czuli się samotni. Moja mama zawsze jednak miała dla nich otwarte serce.

Wiedzieli, gdzie trzeba zapukać, by uzyskać pomoc poprzez ugoszczenie w kuchni i zwykłą rozmowę, czy też otrzymanie kanapek, by móc się nieco posilić. Tam, gdzie inni patrzyli z pogardą na takich ludzi, którzy wyróżniali się z tłumu, tam nasz dom zawsze był dla nich otwarty. To byli ludzie niezwykle rozbici, a poprzez właściwy przykład mogli otrzymać coś, z czego brakiem wielu z nas się boryka – MIŁOŚCI.

Przykład wyniesiony z rodzinnego gniazda wzbudził chęć niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebują. Na różnych płaszczyznach życiowych, czy to tam w Afryce, czy też teraz po powrocie do Polski. Najbliższa wspólnota, nad którą pieczęć nieustannie sprawowali moi rodzice, każdego dnia pokazywała mi, że trzeba więcej wymagać od siebie, nawet gdyby inni dookoła nas nie wymagali. Zbudowany takim podejściem przez najważniejsze osoby w moim życiu dziś dużo łatwiej potrafię spojrzeć na swoje własne zawirowania i rozterki, i wiem dzięki nim, że z Bożą opatrznością można przejść przez najbardziej kręte, życiowe drogi.

Misje… i co dalej?

W nawiązaniu do tytułu mojego wpisu nasuwa się pytanie – i co teraz? Po odpoczynku w rodzinnym domu pora nieść pomoc w dalszym ciągu ludziom, lecz już tutaj, na kontynencie europejskim, w naszym kraju. Przynajmniej na chwilę obecną.

Zachęcam Was do wspierania misji jakkolwiek tylko możecie. Otaczajmy modlitwą tych, którzy otrzymują pomoc, dzięki księżom, siostrom zakonnym, jak i wolontariuszom, ale także te osoby, do których światełko nadziei jeszcze nie dotarło. Nie zapominajmy, że takich miejsc na świecie wciąż jest sporo. Na sam koniec chciałbym podzielić się myślą, którą na dobre zrozumiałem będąc w Afryce, a brzmi następująco:

„Całego świata nie zbawisz, ale możesz zmienić życie jednego człowieka.”

 

Rafał Rettig,
Pracował w Nairobi, w Kenii