Podejmując wewnętrznie decyzję o wyjeździe na misję, moją myślą przewodnią było: ‘chcę pomagać tym, którzy tej pomocy ode mnie chcą’. To dlatego, że w życiu miałam tendencję do pomagania innym ‘na siłę’. Przygotowując się na misję, słuchając wykładów innych wolontariuszy myślałam, że tak właśnie na misji będzie.

 

Na miejscu uderzyła mnie początkowo kompletnie inna rzeczywistość. Kiedy zaczęłam zbliżać się do lokalnej społeczności, szybko zrozumiałam, że na dobrą sprawę jestem tu – jako biały człowiek – niemile widziana, postrzegana jako płytki przedstawiciel rasy, która głównie co może sobą zaoferować – to pieniądze, naiwność i bezgraniczna, nie znająca godności dobroć.

Między innymi dlatego szybko zaczęłam się uczyć lokalnego języka. Żeby wiedzieć, kiedy ktoś mnie obraża przekleństwami na forum i robi ze mnie i innych „białych pacanów”. Szczególnie w otoczeniu dzieci. Zaczęłam odbijać piłeczkę, przepychać się, wyrażać dobitnie moje zdanie, pomijając uprzejmość, oddając uszczypnięcia i kopy. Tak wiem, może to się wydać dziwna misja. Ale to zadziałało jak lekarstwo. Jedne z najgłębszych relacji rozwinęłam z młodzieżą i dziećmi, gdzie początkowy konflikt był najmocniejszy. Gdzie było dużo złości, wzajemnej niechęci i barier. Gdzie szczególnie chłopcy szukali uwagi, uważności na nich, zrozumienia, wysłuchania ich. To oni pomogli mi wdrożyć się płynnie w lokalne życie. Bo szczerze mówią mi co robię nie tak, bo pokazują mi kto właśnie mnie obraża, bo uczą mnie podstaw życia w Kazembe, które są wytrychami w innych relacjach i sytuacjach.

Teraz od pewnego czasu czuję, że ta sieć się stopniowo umacnia. Na tyle, że mogę zacząć faktycznie działać z jakimś większym sensem. Zaczęły do mnie już codziennie spływać różnorodne prośby o pomoc właśnie. Jedne to kwestia 5-ciu minut, inne to kilkudniowe godzinne rozmowy, no i najtrudniejsze są te wielotygodniowe projekty i realizacje ich pomysłów. Najtrudniejsze nie dlatego, że są trudne do realizacji. Trudne dlatego, że silnie czuję, że zabraknie czasu, którego one wymagają. A prośby są tak wyraźne i każdy krok w tę stronę sprawia im tyle radości i nadziei. A mi – tyle spełnienia.

Chcę zaznaczyć, że to nie tak, że każdy był negatywnie nastawiony w stosunku do mnie jako ‘białego człowieka’. Było wiele życzliwości, ciepła i radości na pierwsze i kolejne spotkania. Po prostu na tę trudną część nie byłam zawczasu przygotowana, dlatego była dla mnie tak wyraźna i nie raz dotkliwa.

Dlatego chciałam tym razem skupić się na opisaniu tego doświadczenia. Pierwszy raz w życiu czuję tak wyraźnie, jakbym była narzędziem w rękach Bożych. Zadziwia mnie to. Nie znałam tego wcześniej. Pomysły samoistnie spływają do mojej głowy. O każdym pomyśle rozmawiam z Panem Bogiem. Pierwszy raz w życiu moja głowa jest tak zasypana rozwiązaniami, które mają tak pozytywny odzew. Czerpię z otoczenia. Słucham ich, tutaj, na miejscu. Pytam Pana Boga. Używam moich doświadczeń i wiedzy z każdej działki. Łącze puzzle. Nagle widzę obrazki. Za każdym razem jestem w szoku, czuję wielką radość, spełnienie, nie mogę się doczekać odkrywania następnych puzzli, bo są tak zaskakujące dla mnie.

Dziękuję Boże, że mnie tak stworzyłeś, doświadczyłeś i wpasowałeś w tym czasie jak puzzel. ‘Dear God, please lead me in such a way so that I can be as happy as I am in Kazembe’.

 

Emilia Smagorowicz,
pracuje w Kazembe, Zambia