Dziś ostatni dzień karnawału. Wraz z naszymi wychowankami jednego z ośrodków wychodzę na ulice. Chłopcy przygotowali bomby wodne, to małe balony napełnione wodą. Całą gromadą zbierają się przed bramą wyjściową. Idziemy na ulice, powiadają, że oczywiście wcześniej uzyskali pozwolenie. Tu jest taki zwyczaj, że w ten dzień wszyscy polewają się wodą, jak w Polsce w „lany poniedziałek”. Napotykają pierwszą grupę swoich rówieśników i zaczęło się, balony z wodą idą w ruch, wymiana ognia. Niestety salwują się ucieczką, bo balony przeciwników były napełnione farbą rozpuszczoną w wodzie, co też jest tu dopuszczalne. To chyba farby do drukarek komputerowych, trudne do zmycia. No i pierwsza porażka, ale nic to, robią następne podejście, tym razem zmieniają kierunek i kolejna grupa napotkanych. Okazuje się, że to uczniowie tej samej szkoły, więc „hura na Józia”. Idę z nimi dalej, przemierzamy skrzyżowanie ulic i zapuszczamy się w pobliską dzielnicę, gdzie powiadają, że jest dużo dzieciaków. Faktycznie z krzewów wyłania się grupa podobnych kolorowych dzieciaków, zdaje się, że też stoczyli wojnę z kolorowaną wodą. Teraz wszyscy po małej potyczce zrobili rozejm, podwoili siły, teraz wszyscy szukają wroga, a tych nie mało. Idziemy dalej. Tu kiedyś w pobliskim kanale ściekowym, spotkaliśmy dwóch bezdomnych chłopców, braci, których los wygonił na ulicę i prawie w tym samym miejscu napotykam teraz małego chłopca, ma 8-10 lat, przy sobie trzyma plastikową reklamówkę, zagajam rozmowę.

– Chcesz się przyłączyć do grupy?
Nie odpowiada
– Jak masz na imię? – dopytuję.
– Alejandro.
– A twoi rodzice gdzie są? Gdzie mieszkasz?

Nie odpowiada. Po krótkim czasie milczenia wyciągam z niego, że uciekł z domu, bo tam był bity i maltretowany. Od kilku dni błąka się po ulicach. Miałem ze sobą torbę z ciuchami naszych dzieciaków, którzy po „wodnej wojnie” chcą się przebrać w suche ubrania. Widzę, że jego rzeczy są dość zniszczone, proponuję wymianę, proszę o jego reklamówkę, a wręczam mu bluzę i buty, bo te jego nie nadają się do użycia. Wyrzucam wszystko obok niego, a następnie wyrzucamy te rzeczy do pobliskiego śmietnika. Naprawdę nie nadają się do użycia… Proponuję mu też, żeby poszedł z nami do naszego ośrodka, coś wymyślimy. I tak kolejny wychowanek pojawił się w naszym domu. Niestety muszę zgłosić do urzędu  dzielnicowego o tym spotkaniu, nie mogę przyjmować nikogo bez zgody rządzących, muszę mieć na wszystko ich zgodę. Raczej myślę, że z tym nie będzie problemu, to nie pierwszy raz, kiedy mamy taką lub podobną sytuację.

Już późno, więc wracamy całą gromadą, a nowego przyjaciela zaprowadzam do innego naszego Ośrodka zwanego „Mano Amiga”, co znaczy „Przyjacielska dłoń”. Jest to Ośrodek przejściowy, właśnie dla takich dzieci w wieku od 6 do 13 lat. Zgodnie z regulaminem mogą tu przebywać dzieciaki do trzech miesięcy, ale regulamin jest po to, by czasem go łamać, więc niektóre przebywają dłużej. Następnie, jeśli jest taka możliwość, to wracają do swoich rodzin lub szukamy innego ośrodka odpowiedniego dla nich albo też umieszczamy w naszym innym Ośrodku. No to na dziś tyle, teraz modlitwy wieczorne i prysznic. Jutro kolejny dzień i Środa Popielcowa.

 

ks. Andrzej Borowiec
Santa Cruz, Boliwia

 

Wejdź na stronę kampanii BEZDOMNE DZIECI ULICY