W myśl hasła: „Jak to dobrze misjonarzom, nic nie robią, tylko łażą…”, pragnę podzielić się nowością w moim misjonarzowaniu. Otóż otrzymałem list posłuszeństwa do Malawi (w wojsku nazywa się to rozkaz). Dokładnie 2 czerwca, w ósmą rocznicę wyjazdu z Lufubu (Zambia). A co jeszcze ciekawsze, to był on prawomocny od 20 sierpnia, a to jest okrągła rocznica 50 lat od śmierci moich rodziców… I jak tu nie chwalić Pana Boga za te zbiegi okoliczności.

Nkhotakota przyjęło mnie wodą, bo o dziwo w porze suchej spadł deszcz. À propos wody na misji mamy wywierconą studnię i z niej bierzemy wodę także dla szkoły. A ponieważ w internacie jest około 200 chłopców i dziewcząt, to tej wody brakuje. Inny problem to dostęp do prądu, którego więcej nie ma niż jest. Lukę wypełniamy generatorem prądotwórczym. W przyszłości najlepszym rozwiązaniem byłyby kolektory słoneczne, ale te kosztują „górę” pieniędzy. W tym miejscu pragnę podziękować pani Stefanii za jej pomoc w zakupieniu 200 lampek z panelami słonecznymi dla maturzystów i osobom, które pomogły w zakupie paliwa do generatora.

Prawdę mówiąc, to zastanawiałem się, dlaczego przełożony wysłał mnie, akuratnie do Nkhotakota. Odpowiedź przyszła po miesiącu, gdy spotkałem kilkoro moich byłych wychowanków z Lilongwe (2000-2006), którzy pochodzą z Nkhotakota lub tutaj teraz pracują. A najbardziej uskrzydliła mnie wiadomość, że sześcioro studentów w Don Bosco High School to dzieci byłych wychowanków. W ten sposób zostałem edukacyjnym „dziadkiem”. Jestem dyrektorem szkoły średniej z ponad 300 uczniami (200 w internacie i 100 dochodzących). Rok szkolny w Malawi rozpoczyna się tak jak w Europie, ale w tym roku ze względu na wirusa rozpoczął się 10 października. Szkoła nie jest żadną rewelacją, bo przychodzą do nas uczniowie, którym nauka idzie gorzej. Taki to już los salezjanów księdza Bosko, aby ze słabego materiału tworzyć dobrych chrześcijan i przydatnych obywateli.

Szkoła egzystuje od 10 lat i do tej pory nie ma jadalni, internatu dla dziewcząt, sali wielofunkcyjnej, bramy, a nawet ogrodzenia – ludzie i zwierzęta przechodzą o każdej porze dnia i nocy – ciężko jest utrzymać porządek. Rozpoczęliśmy grodzenie terenu siatką i trzciną, która w języku lokalnym nazywa się chika (czyt. cika). Jeśli myślicie, że problem o dwa palce miedzy skończył się na Kargulach, to się mylicie. Tutaj mieliśmy problem z naszą sąsiadką o trzy palce ziemi i dla spokoju musieliśmy przesuwać 100 metrów siatki. Ale Pan Bóg jest dobry i po drugiej stronie babcia Agogo, za małą opłatą, dała nam dwa metry ze swojej ziemi.

Nauka języka lokalnego chichewa przydaje się bardzo. Co niedziela odprawiam Msze święte w naszym kościele parafialnym lub na stacjach dojazdowych. W ciągu tygodnia mamy codziennie Msze święte w parafii i kapelanię u sióstr. Na zmianę z proboszczem dzielimy się obowiązkami. Poznając język, poznajemy także kulturę ludzi, np. relacje w małżeństwie są jak w języku polskim: mężczyzna żeni się, a kobieta wychodzi za mąż, tzn. za męża. W chichewa mężczyzna kwitira, a kobieta kwitiwa kwa. W Europie nie mamy już ani prawa lewiratu, ani „opłaty” za wybrankę. W tej części świata jest to praktykowane po to, aby kobiety nie zostawały bez opieki i były szanowane. W Hwange (Zimbabwe) za wykształconą 24-letnią Emmę chciano dziesięć słoni, a za 10-letnią Tandizo już tylko jednego. W zależności od miejsca towarem przetargowym są krowy, kozy, owce, a w miastach płaci się rodzicom raczej w gotówce.

5 sierpnia w dzień Matki Bożej Śnieżnej miałem niemały kłopot: bo jak tu wytłumaczyć Malawijczykom cud śniegu. Na pamiątkę owego cudu, co rok w Rzymie z kopuły Bazyliki Maria Maggiore rozsypywane są białe płatki imitujące śnieg. Ja też zrobiłem w kościele deszcz płatków z białej jacarandy.

Wszystkim dobrodziejom dziękuję za wsparcie materialne i modlitewne. W każdą sobotę o godzinie 12:00 polecam moich Darczyńców w modlitwie na różańcu lub odprawiam Eucharystię.

Z Ave Maria,
ks. Czesław Lenczuk
Nkhotakota, Malawi