Pierwszy dzwonek rano oznacza zarówno rozpoczęcie lekcji jak i pracy w warsztatach. W ośrodku można znaleźć mechaników, monterów, spawaczy, hydraulików, elektryków, krawców i stolarzy. W każdej pracowni jest klasa, w której są zajęcia. Miałem być jednym z nauczycieli uczącym praktyki, ale za dwa tygodnie uczniowie mają egzaminy, więc przygotowują się do nich. Egzaminy odbędą się pomimo tego, że młodzież nie chodziła przez kilka miesięcy do szkoły.
Pracuję w stolarni. Czasami to jak pracujemy, nie wiele różni się od pracy w Polsce. Dla wielu chłopców ta szkoła jest jedyną szansą na zawód. Wielu też nauczycieli i pracowników kiedyś uczyło się właśnie tutaj. Wśród nich jest John, który właśnie tutaj zaczynał swoją karierę. Teraz sam utrzymuje czworo dzieci, żonę, swoją mamę i dwie siostry. Wszyscy mieszkają w jego domu. Codziennie dorabia jeżdżąc po pracy uberem. Ma zwykły motorek, a do kierownicy przyspawaną parasolkę. Czasem jeszcze przed pracą zdąży zrobić dwa kursy. Dużo razem pracujemy. Dużo rozmawiamy. Chociaż jest naprawdę zabiegany, to jest przy tym bardzo radosny i zawsze znajdzie czas, żeby pomóc.
Często mówią do mnie Muzungu (Biały). Przyzwyczaiłem się do tego. Choć coraz częściej zwracają się do mnie moim imieniem. Szef stolarni na początku również wołał do mnie Muzungu. Byliśmy raz na pomiarach, dobrze mi tam poszło, zrobiłem na nim wrażenie. Zobaczył, że jestem dobry w tym fachu. Od tamtej pory już nie nazwał mnie Muzungu, tylko mówi po imieniu. Wiele rzeczy oni wiedzą lepiej ode mnie. Znają lepiej tutejsze drewno. Wiedzą jak się zachowuje drewno suche jak drewno mokre. Znają się bardzo dobrze na rzeźbieniu w drewnie. Dużo się od nich uczę. W zasadzie to wymieniamy się naszą wiedzą.
Mój pierwszy pomiar biura, dla którego mieliśmy zrobić meble, miał miejsce na Westland, bogatej części Nairobi. Pojechaliśmy do wielkiego biurowca, który zupełnie niczym nie różnił się od tych z Europy. Małe stragany czy blaszane kioski pod wieżowcem wydawały się śmieszne. Narobi to miasto kontrastów. Widać tu ogromną przepaść finansową między bogatymi i biednymi. Jest tu np. KFC, ale na posiłek trzeba wydać aż 120 zł.
Kiedyś przechodziliśmy przez Embulbul, część Nairobi. Małe, 2 lub 3-letnie dzieci biegały w pelerynach po ulicy. Obok krowy, kozy. Spotkaliśmy naszego pracownika. Mieszkał tam. Wszystkie budynki wzdłuż drogi zostały jakby pourywane. Embulbul to ziemia, którą kiedyś wykupili Masajowie. Obecnie przechodzi przez nią droga do prywatnej willi prezydenta Kenii. Mieszkańcy domów, które stały w miejscu, gdzie miała powstać droga, musieli opuścić swoje miejsce zamieszkania. Niestety nie wszystkich było stać, by znaleźć sobie nowy dom. Odgrodzeni blachami, deskami mieszkają w ruinach swoich dawnych posiadłości. Nasz pracownik też tak mieszka.
Po szkole każdy chłopak myśli tylko o tym, żeby pójść na nasze boisko. Wszyscy znają swoje miejsce, czy to siatkówka, koszykówka, badminton czy siłownia zrobiona z puszek po farbie. Znaczna większość chłopców w tym i ja gra w piłkę nożną. Czasami nawet ponad trzydzieści osób w jednym czasie jest na boisku. Uważam, że niektórzy mają naprawdę talent. Nasze miejsce do gry nie należy do najlepszych boisk, codziennie pasą się tam krowy. Możecie sobie wyobrazić, co po sobie zostawiają, a większość chłopców gra na boso. Żyjemy w bardzo dziwnych czasach, bo wszyscy z nich mają smartfony. Za jedną z bramek rośnie olbrzymi kaktus, który przebił nam już cztery piłki. Mimo braku sprzętu i trudnych warunków to wszyscy naprawdę świetnie się bawią, a sam sport jest konieczny, gdyż pozwala spożytkować energię.
Czasem jestem zmęczony, bo dużo się dzieje. Dużo pracuję. Ale cieszę się, że tu jestem. Każdy nowy dzień jest tu dla mnie wyzwaniem. Dzięki temu, że przebywam z pracownikami, mogę poznać lepiej ich kulturę, ich relacje. Mogę ich samych lepiej poznać. Pracujemy na tych samych warunkach. Nosze ciężkie drewno tak samo jak oni. Bez żadnej taryfy ulgowej.
Jakub Ludwiczyński
Nairobi, Kenia