Mikołaj Hyży pracuje jako wolontariusz misyjny w Ugandzie. Kilka tygodni spędził w obozie dla uchodźców w Palabek. Obóz powstał 3 lata temu, po wojnie domowej pomiędzy prezydentem i premierem południowego Sudanu.
Obecnie znajduje się tam ok. 50 tys. osób w tym 75% to kobiety i dzieci. Obóz jest prowadzony przez UN w kooperacji z Ugandzkim Rządem. Racje żywnościowe są rozdawane raz w miesiącu przez UN, ale już dziś brakuje jedzenia, by wyżywić wszystkich Uchodźców. Obóz gwałtownie się rozrasta. Co roku rodzi się tam ok 1 000 dzieci.
Salezjanie starają się pomagać, będąc z uchodźcami i organizując szkoły.
Salezjańskie technikum w Palabek otrzymało z Włoch 22 używanych laptopów. Księża poprosili o pomoc Mikołaja. Laptopy od kilku miesięcy były trzymane w dużym kontenerze. Potrzebny był ktoś do sprawdzenia stanu technicznego, zmienienia języka z włoskiego na angielski i drobnych napraw.
Mikołaj tak opisuje swoje wrażenia:
„Moje wakacje spędzam w ośrodku dla uchodźców z południowego Sudanu w północnej Ugandzie. Wydaje mi się to abstrakcyjne, że Uganda, która sama nie jest bogatym krajem przyjmuje uchodźców w swoje granice. A jednak to jest rzeczywistość.
Pierwsze co mnie przywitało w Palabek to wszechobecny uśmiech. Uśmiech Mam, które pracowały w najgorętszym słońcu, rozbijały kamienie na żwir, by wyżywić swoje dzieci. Uśmiech dzieci, które niosły na głowach ogromne karnistry z wodą pitną. Uśmiech starszych ludzi pracujących na małych polach uprawnych. I to nie jeden z tych zmarnowanych czy zmęczonych życiem uśmiechów, lecz taki który płynie z głębi serca. Widząc to jedna myśl nie dawała mi spokoju: “Czy gdybym ja tak żył, to potrafiłbym się tak uśmiechać?”.
Fadersi (salezjanie) prowadzą tutaj jedyne technikum, gdzie uczą mechaniki, fryzjerstwa, rolnictwa i budownictwa. Edukacja jest bardzo ważna dla młodych ludzi, bo daje im nadzieję, by coś zmienić, zapewnić przyszłość swoim dzieciom, otworzyć własny biznes. Niektórzy z nich muszą codziennie iść przez dwie-trzy godziny w jedną stronę tylko, by zdobyć wykształcenie. Niesamowicie imponuje mi ich determinacja!
Pewnego wieczoru zorganizowaliśmy dla dzieci w wiosce w buszu projekcje filmu z Jasiem Fasolą. Chcieliśmy, by dzieci miały trochę rozrywki, mogły się pośmiać, bo na co dzień nie mają takiej możliwości. Ludzie nie mają tam elektryczności. Żeby mieć chociaż trochę, by naładować telefon, czasami mają na dachu glinianej chaty lub pomiędzy domami małe panele słoneczne.
Poranki spędzam gubiąc się w obozie. Idąc ścieżką, małe dzieci wybiegają mi na spotkanie całe roześmiane krzycząc „Muono” (Biały) i chcą by wziąć je na ręce. Zwykłe „Afojo” (Dzień Dobry) otwiera każdy dom i rozpoczyna nową konwersację często tylko na uśmiechy i migi.
Ludzie żyją tutaj w lepiankach przykrytych słomą i nie mają wiele, ale dla mnie to małe niebo.”