Ksiądz Michał Wziętek od 28 lat pracuje w Zambii. W styczniu zeszłego roku salezjanom udało się otworzyć nową placówkę w Makululu – dzielnicy slumsów w Kabwe. Ks. Michał opowiada nam o swojej pracy, chłopcach ulicy i marzeniach.
Gdzie się znajdujemy?
Ksiądz Michał: Znajdujemy się w „Don Bosco Makululu”, popularnie zwanym „Iciloto”. Można to przetłumaczyć, jako sen, marzenie. Ksiądz Bosko miał marzenie: chciał zająć się jak największą liczbą opuszczonych dzieci i młodzieży. My tutaj, w Afryce mamy to samo marzenie. Chcemy zrobić coś dla najuboższych, najbiedniejszych z dzielnicy Makululu. Początki są bardzo skromne i trudne, ale mamy już pierwszy dom dla dzieci. Mieszkają w nim dzieci osierocone oraz takie, które zabraliśmy z ulic Kabwe. Na razie mamy szóstkę dzieci, ale mam nadzieję, że wkrótce będzie ich około dwudziestu. Więcej chyba na razie się nie zmieści.
Oprócz tego mamy nieformalną szkołę. Przychodzą do niej dzieci, które nigdy nie miały możliwości, by się uczyć. Ze względu na wiek, nie mogą już pójść do rządowej szkoły. Uczniów jest już ponad 350. Mimo że budynek jest mały, to uczniowie jakoś się mieszczą. Lekcje prowadzone są na dwie zmiany.
Jakie są księdza sny i zamiary dotyczące przyszłości domu dla chłopców?
To właściwie będzie kilka lub kilkanaście domów. To już nie zależy ode mnie. Dostaję polecenia tam z góry [wskazuje niebo], od Matki Bożej i księdza Bosko. Chcemy mieć takich domów dziecka jak najwięcej. W każdym z nich około 15 – 20 chłopców, żeby żyli jak w rodzinie. Na naszym terenie zmieści się 10 albo 15 domów. Ile nam się uda wybudować, to zależy od Boga i od dobroci oraz życzliwości tych, którzy mogą nas wesprzeć duchowo i materialnie.
Kilka dni temu przyjął ksiądz do domu kolejnego chłopca, Ingę. Jaka jest jego historia?
Dwa tygodnie temu przyjęliśmy do domu dwóch chłopców z ulicy: Jacoba i Gabiego. Oni powiedzieli mi, że na ulicy został jeszcze jeden bardzo dobry chłopiec. Mieszkali tam razem, ale kiedy przygarnęliśmy tych dwóch, to jego akurat nie było. Mówili, że starsi chłopcy zabierają mu wszystkie pieniądze, które zarabiał na jedzenie. Biją go. Prosili mnie, żebym pojechał i spróbował go odnaleźć. Udało się. Kilka dni temu, pojechaliśmy z chłopcami. Inga tam był. Od razu wskoczył na samochód i przyjechał z nami do domu. Odkąd tu jest, jest bardzo szczęśliwy, wesoły, wciąż się uśmiecha. Nie chce wrócić na ulicę, jest mu tu dobrze. Znalazł tu swój dom.
Wśród chłopców, którymi się ksiądz opiekuje, jest bardzo chory Oskar…
Oskara razem z jego bratem Henrym wzięliśmy z Makululu. Mieszkali z babcią. Są bardzo biedni, nie wystarczało im nawet na jedzenie. Przyjęliśmy ich tutaj. Gdy trochę dłużej pobyliśmy z Oskarem, okazało się, że jest bardzo chory. Ma anemię, którą trzeba leczyć. Ma też skrzywiony kręgosłup, co powoduje problemy z chodzeniem oraz przepuklinę żołądkową. Kiedy pojechaliśmy do szpitala, okazało się, że ma jakąś infekcję. Oskar potrzebuje profesjonalnej opieki lekarskiej. Będziemy robić co możliwe, żeby mu pomóc, ale to zależy też od funduszy. W Zambii dobra opieka lekarska dużo kosztuje. Szpitale rządowe nie za wiele mogą mu pomóc.
Co robią chłopcy na ulicy, zanim trafią do Was?
Chłopcy, którzy mieszkają na ulicach Kabwe, stracili rodziców i nie mają nikogo, kto by się nimi zaopiekował. Idą na ulicę, żeby jakoś przeżyć, zarobić drobne pieniądze na jedzenie. Bardzo szybko wpadają w nałogi: narkotyki, papierosy, wąchanie kleju i innych substancji chemicznych. Pozwala im to zapomnieć o tym, że są sami, opuszczeni, że nie mają nikogo. Śpią pod drzewami na kartonach. Kartonami też się przykrywają. Czasami ktoś da im coś do jedzenia, czasem coś zarobią…
Dlaczego ksiądz wybrał taką pracę, z takimi chłopakami? To jest bardzo trudna praca. Nie dość, że na misjach to z chłopakami ulicy. Dlaczego?
Zawsze moim marzeniem były misje. I zawsze było we mnie takie współczucie dla najbiedniejszych, opuszczonych, tych, którzy nie mają domu, rodziców ani miłości. To marzenie dojrzewało we mnie… Kiedy przyjechałem do Kabwe, zobaczyłem ile jest sierot, ile jest dzieci na ulicy, to pojawiło się we mnie silne pragnienie, żeby coś dla nich zrobić. Jeżeli taka jest wola Boża, może uda się pomóc, chociaż niektórym z nich. Pragnę, żeby opuszczone dzieci miały inne życie, by miały życie gdzie jest więcej uśmiechu na twarzy niż płaczu. Gdzie jest więcej miłości niż nienawiści.
Czy ksiądz jest tutaj szczęśliwy? Jako salezjanin, pracując z tymi chłopakami?
[Uśmiecha się] Jestem szczęśliwy. Nie wiem na jak długo mi tego szczęścia, tego zapału starczy, ale zawsze sobie mówię, że jeśli jest to dzieło Boże, to Pan Bóg da wystarczająco i siły i łaski, żeby to prowadzić. Na razie jestem pełen nadziei. Mimo tego, że początki są trudne, że na razie jest tu tak niewiele. Mam nadzieję, że kiedyś uda się zrobić coś więcej dla tych dzieci.
Wywiad przeprowadzony w lipcu 2017 w Makululu.