Od mojego wyjazdu na wolontariat misyjny minął już rok. Po tym czasie mogę spojrzeć na wszystko, co mnie tam spotkało z innej perspektywy. Gdy pojechałam do Zambii do Kasamy, miałam 20 lat, jeszcze nie studiowałam. Pamiętam, jak się cieszyłam, że tam pojadę (mimo strachu mojej rodziny o mnie). W końcu marzenie z dzieciństwa się spełniało.
Odbywałam wolontariat razem z Hanią na placówce sióstr salezjanek, które prowadziły szkołę dla dziewcząt z internatem. Wbrew pozorom z dziewczynami miałyśmy mało do czynienia. Miały pełno obowiązków związanych ze szkołą, z nimi tylko kolację, oczywiście tak jak one używając jedynie swoich dłoni. Później pomagałam lub bardziej pilnowałam razem z Hanią, żeby odrabiały zadania domowe. Soboty oznaczały pranie. Niekiedy siadałam razem z dziewczynami z internatu i prałam w wiadrze swoje ubrania, musiałam wziąć lekcje u nich, bo robiłam to źle.
We wtorki i czwartki prowadziłyśmy oratorium przy placówce sióstr. Zawsze przychodziły wspaniałe dzieciaki, które chłonęły wszystkie nowe zabawy, jakie tylko im pokazywałyśmy. Hitem okazały się plecionki z żyłek. Wspaniale było patrzeć, jak przy każdej zabawie dzieci odkrywały coraz to nowsze dla siebie talenty i umiejętności. W soboty było oratorium w wiosce oddalonej 7 km od nas. Tam problemem okazał się język, gdyż dzieci nie znały angielskiego, ale od razu chwyciły o co chodzi z „baba jaga patrzy”. Jednak nauczyć ich pleść bransoletki z żyłek już nie było takie proste. Miałam tam poczucie, że wystarczy nasza obecność, bo to ona zwoływała wszystkie dzieci z wioski, wtedy wystarczy już tylko piłka.
Najwięcej naszej pracy, miłości i cierpliwości jednak pochłonęła szkoła w Katongo (wspomnianej już wiosce). Tam pomagałyśmy prowadzić prowizoryczny sekretariat i czasami prowadziłyśmy lekcje dla dwóch klas 8 i 9, jedynych w tej szkole. Zawsze było tam wiele śmiechu. Każda lekcja była dużym wyzwaniem, przez problemy językowe, bo nie znałam bemba, a o temacie lekcji dowiadywałam się niekiedy godzinę przed lekcją, ale młodzież była wyrozumiała. Ja również przy nich nabrałam wiele umiejętności na przykład jak prawidłowo jeść trzcinę cukrową lub jak się przywitać w ich języku.
Wraz z nauczycielami przemalowaliśmy szkołę na „sky blue” i kolor „umusungu”, czyli kolor skóry białego człowieka. Dzięki wspólnej pracy mogliśmy się lepiej poznać, porozmawiać i się powygłupiać. W czasie pobytu zdarzało się wiele dodatkowych obowiązków, jednak siostry troszczyły się o nas i dawały nam na barki tylko tyle, ile mogłyśmy udźwignąć. Zabierały nas również na różne uroczystości, dzięki którym mogłam poznać wiele zwyczajów i tradycji takich jak taniec z nożem przed krojeniem tortu lub taniec z prezentami dla solenizanta. Czasami w ramach wdzięczności przygotowałyśmy polskie dania typu placki ziemniaczane. Niestety chyba Zambijczycy nie są fanami ziemniaków, za to naleśniki zrobiły furorę.
Każda niedziela oznaczała trzygodzinną celebrację Mszy Świętej, podczas której śpiewom nie było końca. Jeśli piosenka ma 7 zwrotek to tyle było śpiewanych, co było bardzo ciekawym doświadczeniem i teraz brakuje mi tamtych rytmów. Msza też była okazją zobaczyć czy w mieście pojawili się nowi biali. Dzień wolny był dla sióstr i nas, kończył się godzinną adoracją, za czym najbardziej tęsknie.
Teraz, po roku pełnym zmian i nowości czytam sobie mój dziennik podróży i sama się dziwię, że miałam tyle siły. Ja z reguły dosyć leniwa, nie odczuwałam tam wielkiego zmęczenia, a każdy kolejny dzień był tak wyjątkowy i zaskakujący, że chciało się robić więcej i więcej. Było wiele trudności, ale po roku wiem, że za każdym razem pomoc od Boga była na wyciągniecie ręki i często z niej korzystałam. Trzymiesięczny wyjazd przyniósł mi przyjaciół, mam nadzieję na całe życie oraz dostałam lekcje już z pewnością na całe życie. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ten wyjazd był najtrudniejszą, ale najlepszą decyzją w moim dotychczasowym życiu i od roku codziennie dziękuję Bogu, że mogłam tam być. Dobrze, że myśl o wolontariacie misyjnym nie była w moim przypadku tym marzeniem z serii: nie próbuj i tak się nie uda. Z Bogiem wszystko się uda.
Marcjanna Liedtke
Kasama, Zambia