Madagaskar – kraj ryżu i cegły. Takie wrażenie odniosłem podczas pierwszej przejażdżki przez stolicę z ks. Tomkiem gdzie wszelkie pola były albo plantacjami ryżu, albo miejscem wycinania, suszenia i wypalania cegieł. Z daleka te poukładane cegły wyglądały jak małe domki, taki park miniatur do zwiedzania, tylko brakowało w nim turystów. Teraz, kiedy ryż jest dużo bardziej rozwinięty, ten kontrast zieleni z czerwienią jeszcze bardziej rzuca się w oczy. Zabawne, że właśnie te dwa kolory razem z białym tworzą flagę Madagaskaru.

Madagaskar – kraj tak inny, a miejscami podobny. Od razu widać różnicę w przyrodzie, gatunki roślin, które nie występują w Polsce, nawet ziemia ma tu inny kolor, teren jest bardzo górzysty, zupełnie niepodobny do tego, do którego przyzwyczaiła mnie Lubelszczyzna. Już na lotnisku wita Cię umięśniony baobab, żałuję że nie zrobiłem zdjęcia. A z drugiej strony, gdy zajechaliśmy do centrum handlowego, poczułem się jak w Europie. Piętrowy budynek z ruchomymi schodami, mnóstwem przeróżnych sklepów, strefą restauracyjną. Mają nawet te słynne kurczaki z Kentucky. Tylko jednej rzeczy nie udało mi się znaleźć, mimo trzydniowych poszukiwań podczas mojej ostatniej wizyty w stolicy, śrubek do rolek, na szczęście zaraz obok wspomnianego centrum handlowego jest też duży sklep budowlany i udało się w nim dobrać śrubki zastępcze. Misje uczą improwizacji.

Madagaskar – kraj tańca i śpiewu. Już pierwszego dnia tutaj udało mi się doświadczyć jednego z moich ulubionych Malgaskich zwyczajów, czyli ciasta wnoszonego z tańcem i śpiewem. Ludzie tutaj potrafią świętować. Po wniesieniu ciasta następuje przemowa w stronę człowieka wieczoru, następnie jego kontr przemowa i można tak dalej kontrować się przemowami lub przejść do punktu kulminacyjnego, czyli ceremonialnego pierwszego cięcia ciasta.
Śpiew towarzyszył nam też w drodze ze stolicy do Fianarantsoa, bo nasz kierowca był bardzo rozśpiewany przez co poznałem kilka Malgaskich piosenek, są bardzo rytmiczne. A taniec bardzo często towarzyszy nam kiedy spędzamy czas razem z dzieciakami na przerwach. Tutejsi ludzie świetnie się poruszają, taniec mają we krwi, wypili go z mlekiem matki  albo jest on w tutejszej wodzie. Ja niestety piję przegotowaną, więc mogę nie złapać tej umiejętności. Mam jednak nadzieję, że przez te osiem miesięcy trochę mnie tańczyć nauczą, ale na razie moje próby naśladowania ich ruchów, zwłaszcza tych szybkich, przynoszą wszystkim wiele radości.

Wracając do kierowcy, podczas naszej podróży do Fianarantsoa nie tylko śpiewał, ale też dużo trąbił, zastanawiałem się czy tylko on tak ma czy wszyscy tutaj. Okazuje się, że dużo się tu trąbi podczas jazdy i nie wiąże się z tym dźwiękiem negatywnych emocji tak jak u nas. To po prostu taki sposób komunikacji: “Ludzie zejdźcie z drogi bo jadę”, “Uważaj, będę Cię wyprzedzał”, “Dziękuję”, “Proszę”, “Ładną mamy dzisiaj pogodę” (tego ostatniego nie jestem pewny). Trąbią, bo jazda jest tu dość ekstremalna: wąskie uliczki, dziurawe drogi, drewniane wózeczki towarowe, które ludzie pchają pod górę, a z góry zjeżdżają na nich wraz z ładunkiem, do tego nie ma chodników, a jak już są to w większości zajęte straganami albo zaparkowanymi samochodami więc i tak często chodzi się po ulicy. Rozbawiła mnie ostatnio rozmowa z Natalką, która jest aktualnie na misji w Zway w Etiopii, porównywaliśmy nasze drogi. Drogą, jaką u nas widziałem tylko w stolicy, dziewczyny codziennie jeżdżą do szkoły. Ich droga ze stolicy momentami była trzypasmowa, nasza momentami była bezpasmowa, bo co jakiś czas brakowało asfaltu, no i u nich po chodnikach się rzeczywiście chodzi.

Madagaskar – kraj białych wazonów. “Vaza” to słowo, które dosłownie znaczy wazon, ale jest też tutejszym określeniem na białego człowieka i często słyszy się je chodząc po ulicach i dróżkach. Słyszałem od innych wolontariuszy, że czasami irytuje ich to słowo, w sumie to zrozumiałe, bo kto chciałby być nazywany pustym glinianym naczyniem. Ja jednak staram się nie wiązać z tym słowem negatywnych emocji, zwłaszcza że najczęściej jest ono wypowiadane przez dzieci, które nie znając mojego imienia, próbują w ten sposób zwrócić na siebie moją uwagę, wypowiadając je z dziecięcą niewinnością. Osobiście odnajduję w tym słowie też pewne ewangeliczne piękno, bo stawać się jak puste gliniane naczynie to coś do czego powinniśmy dążyć jako chrześcijanie. Wyzbyć się siebie i zrobić miejsce Jezusowi. Taki wazon można napełnić wodą życia, można w nim umieścić najpiękniejsze kwiaty.

Madagaskar – kraj odważnej wiary. Podoba mi się, że tutaj ludzie nie wstydzą się Boga, często na samochodach, nawet na miejskich autobusach mają przeróżne napisy świadczące o ich wierze: “Proszę o modlitwę” czy “Bóg jest dobry” (Tsara ny Tompo). Sporo młodych ludzi myśli też o kapłańskim lub zakonnym powołaniu. Może też dlatego, że zgromadzenia zakonne robią tu dużo dobrego dla społeczeństwa, prowadzą szkoły, sierocińce, szpitale i inne programy wspierające najbiedniejszych.

Fianarantsoa – miasto gór i przepięknych widoków. Jest tu wiele gór i wiele punktów widokowych, na jednym z nich stoi spory posąg Maryi z Jezusem na rękach patrzącej się na całe miasto. Kiedyś tam się wdrapię. Ale najpiękniejszy widok i zarazem moje ulubione miejsce tutaj, znalazłem na szczycie jednej z gór poza miastem. Góra ta przyciąga uwagę z daleka samotnym drzewem rosnących na jej szczycie. Cieszę się, że to drzewo przyciągnęło mój wzrok, a w rezultacie też moje nogi, bo widok stamtąd jest niesamowity, obracając się dookoła można zobaczyć całą najbliższą okolicę. Mimo, że wszedłem tam mając w sobie trochę trudnych myśli to tam na górze nie potrafiłem się smucić, była tylko radość i zachwyt. Zrozumiałem tam dlaczego Jezus lubił wejść na jakąś górę, żeby się modlić.

Bartek Strukowski
pracuje na misji w Fianarantsoa na Madagaskarze