Jako dziecko, miałam wówczas 1,5 roku, przeżyłam katastrofę jądrową w Czarnobylu, która nastąpiła w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986, a obecnie przyszło mi przeżywać tak straszną wojnę! W wieku 10 lat zaczęłam korzystać z projektu pomocy dzieciom. Rodziny z  różnych stron przyjmowały co roku na określony czas dziecko dotknięte promieniowaniem. Ja trafiłam do Turynu, do wspaniałej włoskiej rodziny, z którą do tej pory utrzymuję kontakt. Szczególnie z córką tego państwa, bo jest w moim wieku. Ona obecnie, wraz z mężem i dzieckiem, mieszka w Mediolanie. Zaprosiła nas do siebie na miesiąc. W Warszawie musiałam najpierw załatwić dokumenty.

Gdy 24 lutego rozpoczęła się wojna, wraz z synem przeżyliśmy chwile trwogi, szczególnie ciężko przeżył to Nazar. Bombardowania i świst rakiet spowodowały, że cały się trząsł i płakał. Mieszkaliśmy w Kijowie, w budynku na piątym piętrze. Czasami kilka razy w ciągu dnia musieliśmy schodzić do wspólnego schronu, bo my nie mieliśmy przystosowanych do takiego wydarzenia piwnic. W tej sytuacji 2 marca, tak jak wiele innych rodzin, zdecydowaliśmy się uciec z Kijowa.

Do Lwowa jechaliśmy przepełnionym pociągiem, a i tak wiele ludzi pozostało na stacji w oczekiwaniu na następny pociąg. W czasie podróży nie mogliśmy nic jeść ani pić, bo nawet w toaletach znajdowali się ludzie. Podróż, choć męcząca, to jednak każdy się cieszył, że wyrwał się z tego „piekła wojny”. Do Lwowa dojechaliśmy o godz. 24.00. Wolontariusze, gdy zobaczyli mnie z dzieckiem, to od razu się nami zainteresowali i pomogli nam wsiąść do pociągu jadącego do Przemyśla. Wszystkie te pociągi były pociągami darmowymi, ewakuacyjnymi.

W Przemyślu znów wolontariusze nam pomogli i pojechaliśmy pociągiem do Krakowa. Wraz z jeszcze jedną rodziną ukraińską zdecydowaliśmy się na Kraków, bo z udzielonych nam informacji, tam mogłyśmy znaleźć schronienie w centrum dla uchodźców. Na stacji w Krakowie wolontariusze pytali nas, co w tym momencie jest nam najbardziej potrzebne. Gdy dowiedzieli się, że nocleg, to skierowali nas do budynku przypominającego hotel. Tam otrzymaliśmy jedzenie i niezbędne rzeczy, a przede wszystkim pokój, gdzie mogliśmy odpocząć i się wyspać. W tym hotelu przebywaliśmy do 31 marca, tego dnia przyjechaliśmy do was.

Jak to się stało? W międzyczasie zadzwoniła do mnie z Mediolanu właśnie córka tego państwa, a mogę powiedzieć moja przyjaciółka. Zaproponowała mi przyjazd do niej, na miesiąc. Jej mąż przez znajomą skontaktował mnie z ośrodkiem. Mogłam tu zamieszkać i wyrobić dokumenty do wyjazdu. Dziękuję z całego serca za przyjęcie, życzliwość i wszelką pomoc. Otrzymałam już bilety na wyjazd. Mam nadzieję, że uda mi się do tego dnia załatwić niezbędne formalności. Szczerze mówiąc, nie chce mi się nigdzie jechać i z radością bym już wróciła do siebie, do Kijowa, ale wiem, że obecnie jest to niemożliwe.

Niedaleko Kijowa, w wiosce mieszka moja mama z ojczymem. Musieli się ewakuować do krewnych, gdyż wcześniej mieszkali blisko żytomierskiej trasy, gdzie były rozmieszczone wojska rosyjskie i było bardzo niebezpiecznie. Ostatnie dni musieli już spędzać w piwnicy. Takie życie było już niemożliwe, dlatego 10 marca wyjechali do wspomnianych krewnych. Mam z nimi kontakt telefoniczny.

Alona

Alona i jej syn Nazar przyjechali do nas 31 marca. 6 kwietnia wylecieli do Mediolanu. Ogarniamy ją i wszystkich innych uchodźców naszą modlitwą, by wojna jak najszybciej się skończyła i mogli spokojnie żyć w swoim wolnym kraju!