Wybiła godzina 5.30, kiedy zaspana zaczęłam pakować plecak i wyruszyłam podróż.
Na zaproszenie mojej serdecznej nauczycielki krawiectwa i przyjaciółki pojechałam razem z nią i jej mężem do jej domu rodzinnego w Murandze.

Swoją przygodę zaczęłam od tego, że nie mogłam złapać matatu (busik), więc szłam pieszo na miejsce spotkania ze Stelą. Reakcje ludzi na spacerującego o 6.00 rano muzungu były bezcenne. Ludzie po prostu nie mogli uwierzyć, że ktoś biały jest w stanie chodzić z plecakiem. Od początku swojego pobytu w Kenii zmagam się tu ze stereotypami białego, które łamię tak często, jak tylko się da.

Matatu dojechałam do miasta, potem kolejnym do centrum Murangi, potem tuktukiem (pojazd podobny do autorikszy) do następnego punktu podróży no i na koniec moto taxi (boda boda).

Na miejscu przywitała mnie urocza babcia Jane, jej córka Celina ze swoją córeczką oraz czteroletni Joroge wraz ze swoją starszą siostrą Elsi.

Poznałam życie w Kenijskiej rodzinie od podszewki.
Spałam w blaszanym domku, gotowałam na ogniu, korzystałam z wychodka, myłam się w misce i jadłam banany prosto z ogrodu. 

Jestem niesamowicie wdzięczna za ten czas, który został mi dany. Te rozmowy, wspólne posiłki i miłość, która płynęła z tej rodziny, sprawiła, że poczułam się jej członkiem, a widok na Mount Kenia z ogrodu przypomniał o miłości do gór i o pięknie natury.

Dane mi było przekonać się po raz kolejny, że naprawdę nie potrzeba wiele materialnych rzeczy, by być szczęśliwym i to tylko my możemy sprawić, by nasze życie takie było.

Ten niepozorny weekendowy wypad na wioskę dał mi poznać matczyną miłość względem swoich dzieci, pokazał, czym jest gościnność, kiedy wpychano we mnie podczas jednego posiłku tyle jedzenia, ile nie zjadłabym przez cały dzień. I jak wygląda rodzina Bogiem silna. Ostatni wspólnie spędzony wieczór dzieląc się doświadczeniem Jezusa w życiu, jak i trudnościami, które musimy pokonać każdego dnia to coś, czego nie widziałam nigdzie. Nie widziałam rodziny, która daje przestrzeń na słuchanie, na rozmowę nie tylko o życiu i codzienności, ale i o problemach i relacji z Bogiem.

Głęboko wierzę w to, że nie wyjechałam stamtąd tylko z workiem awokado, bananów i przepełnionym brzuchem, ale zostałam obdarowana tymi ludźmi na swojej drodze, by zrozumieć bardziej siebie, otaczający mnie świat, jak i dostać od nich miłość, którą teraz mogę nieść innym.

Dominika Kłeczek
Nairobi, Kenia