Na Ukrainie siostry salezjanki prowadzą trzy placówki, prawda? Gdzie dokładnie pracujecie?
S. Gabriela Rohde: Tak. Na Ukrainie mamy trzy placówki, pracujemy w Odessie, Kijowie i we Lwowie. Placówka w stolicy jest najmłodszym naszym dziełem, bo prowadzimy je od września 2021 roku i jest jednocześnie domem wizytatorii. Otworzyłyśmy tam szkołę, a jednocześnie pomagamy w parafii, którą prowadzą ojcowie karmelici.
S. Małgorzata Pietruszczak: W Kijowie nie mamy swojego domu, wynajmujemy mieszkanie. W ubiegłym roku mieszkałyśmy na 17 piętrze, miałyśmy piękny widok, ale byłyśmy trochę daleko od parafii i szkoły. W tym roku mieszkamy o wiele bliżej, mamy pięć minut zarówno do parafii, jak i do szkoły. Dla nas to wielka łaska. W tym samym budynku, piętro niżej mieszkają siostry józefitki.
Naszą szkołę też prowadzimy w wynajętym budynku.
We wrześniu 2021 roku otworzyłyście szkołę, a w lutym 2022 roku, po ataku Rosji na cały kraj, wszystko zostało zatrzymane. Nikt tego nie przewidział. Pewnie do szkoły chodziły już dzieci?
S. Małgorzata: Tak, dzieci chodziły. Była ich garstka, pięcioro, ale zajęcia lekcyjne były dla nich prowadzone, zarówno dla pierwszej klasy, jak i dla drugiej. Mała ilość dzieci jest spowodowana nieznajomością w tym środowisku szkół katolickich. Jesteśmy świadome, że wiele rzeczy, a właściwie wszystko zaczyna się od czegoś małego: od ziarenka, od kamyczka, od cegiełki. I tak, 1 września ubiegłego roku przyszła jedna dziewczynka, potem przyszły kolejne dzieci. S. Anna zaczęła również organizować sobotnie zajęcia dla dzieci przygotowujących się do szkoły. Przychodziło ich około 8. Teraz, od września, pomimo niepewności „jutra”, pragniemy prowadzić działalność w naszej salezjańskiej szkole. Ziemia przyjęła ziarenko… Będą już trzy klasy i 10 dzieci.
Nie boicie się? Sytuacja jest dynamiczna. Zagrożenie np. ataku bombowego jest realne.
S. Gabriela: Kiedy się dowiedziałam, że prawdopodobnie będziemy mieszkać na 17 piętrze, to sugerowałam s. Małgorzacie: „Słuchajcie, trzeba zejść trochę niżej, w razie alarmu jest rzeczą niemożliwą, żeby z tego 17 piętra przynajmniej jakiś schron znaleźć”.
S. Małgorzata: Nie. Sprawdzałam. Można zejść w ciągu pięciu minut, ale gorzej wejść.
S. Gabriela: Ale Pan Bóg wysłuchał moich myśli i mieszkamy trochę niżej, na 7 piętrze, to już jest jakaś nadzieja [śmiech]. Chociaż mi towarzyszy od początku wojny taka pieśń, która jest znana tu w Polsce „Zaprowadź mnie tam, skąd powrotu nie ma, gdzie ustaje wiara, spełnia się nadzieja”. Jeden z wolontariuszy, który od 2014 jeździł na front, kiedy ta wojna właśnie się zaczęła i towarzyszył poległym żołnierzom w pochówku, nucił tę pieśń. I jakoś tak ta pieśń tak mi do serca weszła, w jakiś sposób dodaje odwagi.
Na twarzach sióstr nie widać strachu, raczej pokój. Nie czujecie lęku?
S. Gabriela: Na początku był ogromny strach, bo to była taka niepewność. Teraz też jest pewna niepewność, patrząc, jakich bestialstw dopuszczają się agresorzy, którzy najechali na Ukrainę. Ale zawsze jest ta strona wiary, która jest mocniejsza, która mówi: „Jesteśmy w rękach Pana, dlatego tam pracujemy”.
W czasie wakacji musiałyście rozpocząć przygotowania do przyjęcia dzieci we wrześniu do szkoły. Jak wtedy wyglądała sytuacja?
S. Małgorzata: W pierwszych dniach sierpnia pojechałyśmy z s. Ireną do Kijowa, aby zobaczyć, jak przedstawia się sytuacja i jakie są możliwości mieszkaniowe (miałyśmy pragnienie znalezienia mieszkania położonego bliżej parafii i szkoły). Z Warszawy do Lwowa pojechałyśmy autobusem, na granicy był widoczny duży ruch, i powracających na Ukrainę, jak i wyjeżdżających do Polski. Ze Lwowa do Kijowa udałyśmy się nocnym pociągiem (po 8 godzinach oczekiwania na dworcu autobusowym… autobus nie przyjechał). W pociągu było spokojnie, tylko szyby w oknach były pozaklejane taśmą przeźroczystą. Około godziny 4 nad ranem wjechałyśmy na peron dworca kijowskiego. Perony, jak i sam budynek dworca, były nieoświetlone, dlatego dość trudne było jego rozpoznanie. Wychodząc z wagonu, zapytałam się jeszcze dla upewnienia pani konduktor, czy to rzeczywiście jest Kijów. Odpowiedź była twierdząca. Wszystko było pogrążone w ciemnościach, tylko latarki z telefonów komórkowych umożliwiały nam zejście po stopniach wagonu i dotarcie do poczekalni. Tam byłyśmy zobowiązane pozostać do zakończenia godziny policyjnej, czyli do 6 rano. Po tej godzinie transport rozpoczynał swoją działalność i w mieście zaczynał się powoli ruch. W ciągu tygodnia ludzie podejmują codzienne swoje obowiązki.
A jak sytuacja w Waszej szkole?
S. Małgorzata: W obecnej sytuacji, Rada Ministrów Ukrainy zezwoliła na naukę w szkołach od września. Jako warunek, budynek szkolny musi posiadać schron. Do schronu powinno prowadzić bezpieczne zejście i wewnątrz samego schronu powinno być dodatkowe wyjście ewakuacyjne. Po rozmowach z właścicielem budynku, który wyraził zgodę na wydzielenie piwnicznych pomieszczeń na schron, podjęłyśmy decyzję o wznowieniu naszej misji w tym miejscu. W tym celu zostały już przeprowadzone prace i zakupione rzeczy, niezbędne do wyposażenia tego pomieszczenia (stoliki, krzesła, karimaty, biotoaleta, latarki, butla pitnej wody, zeszyty, artykuły kancelaryjne, powerbanki, zabawki, gry planszowe). Dzieci w razie ogłoszonego alarmu przeciwlotniczego, będą miały możliwość bezpiecznego pobytu i kontynuacji zajęć. Decyzja o wyborze formatu nauki należy do rodziców.
Jakie nastroje panują wśród Ukraińców?
S. Gabriela: To zależy od części Ukrainy, np. zachodnia Ukraina jest bardzo patriotyczna i oni, jak tylko mogą, pomagają żołnierzom. Organizują zaopatrzenie, jedzenie, sprzęt. Co mogą zrobić, to robią. Od rozpoczęcia wojny, są panie, które nieprzerwanie, codziennie zbierają się, pieką ciasta, żeby je wysyłać na front czy do szpitali dla rannych żołnierzy. Lepią pierogi. Zbierają to wszystko, co mogą. Są też bardzo otwarci na Ukraińców ze wschodu, którzy musieli się przemieścić, którzy nie mają, co jeść. Organizują, biorą, wysyłają paczki z żywnością, ubraniem, po to, żeby Ci drudzy, którzy mają mniej, mogli jakoś przeżyć i mieli coś.
Widać ogromną solidarność między nimi. Nie chowają czegoś dla siebie, a dzielą się, tym co mają.
S. Gabriela: Tak, przynajmniej na zachodzie, bo ja mam doświadczenie ze Lwowa, bo tam pracowałam. Dzieci skarżyły się: „Mama my Cię nie widzieliśmy przez trzy tygodnie”, a mama biega, żeby coś tam zrobić, pomóc. Brała starsze dzieci (a ma ich czworo), żeby też pomagali. Szczególnie kobiety są bardzo, bardzo zaangażowane. Od 2014 roku przy parafiach kobiety nie przestają pleść siatek maskujących. My też się w to zaangażowałyśmy, żeby po prostu pomóc. Ze sznurka robi się osnowę, potem się naciąga i wkłada paski materiałów. Jeśli nie mają koloru zielonego, to farbują. Suszą, tną, plotą. To jest non stop. Nie przestają tego robić, angażują się, żeby czym tylko mogą pomóc. Podziwiam, bo to jest życie w niepewności od lat.
Co najbardziej jest siostrom potrzebne?
S. Małgorzata: Z rzeczy duchowych, bardzo potrzebny jest nam pokój, który jest darem, ale jest i zadaniem. Jest on niezbędny, ale o ten dar powinniśmy prosić i podejmować codzienne wysiłki do jego rozdawania. Pokój rozpoczyna się ode mnie, dlatego potrzebna jest nam siła do nieustannego bycia człowiekiem modlitwy, i w kaplicy, i w schronie, i na ulicy, i na kuchni. Modlitwą mamy ogarniać, tych, którzy przychodzą do naszych domów, gdzie czują się bezpiecznie i gdzie pragną, aby ktoś ich wysłuchał. Mamy otaczać modlitwą, tych którzy przeżywają bardzo trudne momenty i przechodzą niełatwy proces przebaczania. Modlić się mamy za siebie nawzajem, aby być narzędziami pokoju.
Bardzo potrzebna jest nam również cierpliwość i elastyczność, w tej niepewnej codzienności i gotowość do zmiany planów i projektów.
A z rzeczy materialnych… we Lwowie zobaczyłam jaka ogromna pomoc przybywa z zagranicy: produkty spożywcze, lekarstwa, środki higieniczne, środki czystości, karimaty, śpiwory, odzież. Ten zestaw się zmienia w zależności od potrzeb odbiorców. Garaż w domu sióstr zamienił się w magazyn i stąd te rzeczy przekazywane są dalej, tym najbardziej potrzebującym: rodzinom, matkom z dziećmi, ludziom starszym, żołnierzom w szpitalach, dzieciom. Jest bardzo aktywna grupa wolontariuszy zarówno polskich, jak i ukraińskich, którzy poświęcają swój czas dla drugich i współpracują z siostrami. Jestem pod wrażeniem, jak zorganizowana jest ta pomoc: siostry otrzymują informacje, jakie rzeczy są potrzebne, zbierają je i przekazują do osób w Polsce. Tam następuje organizacja zakupu, zbiórki i transportu.
S. Gabriela: Jeżeli chodzi o Lwów, to jest kanałem pomocy materialnej. Bardzo dużo też pomocy trafia do żołnierzy na froncie. Przyjeżdżają, mówią, że potrzebują śpiworów. Ile? 200. A my ich mamy tylko 50. I łzy radości chłopca, który przyjechał po te śpiwory, że chociaż tych 50 dostał. Czy żywność, którą można dalej przesłać do tych, którzy jej potrzebują.
A duchowo? To rzeczywiście modlitwa o pokój, bo wydaje się on być taki bardzo odległym i nierealnym. Od samego początku mówię, że to jest walka Dawida z Goliatem, patrząc, mierząc siły. A Pan Bóg jakoś zamiast pięciu dni, to upokorzył i upokarza dalej najeźdźców, bo to już przeszło pół roku i Ukraina się broni. Ma do tego prawo, bo to niepodległe państwo. Mają prawo do życia w pokoju. Rzeczywiście to jest tylko takim chwytem propagandowym, że Rosja była zagrożona przez Ukrainę. Ukraina nigdy nie najechałaby na Rosję, bo to jest nierealne, wszyscy to wiemy. A naród ukraiński ma prawo do wolności. Ja duszą i sercem jestem z tym narodem i jakoś się z nim utożsamiam, bo czuję, że jest okropnie pokrzywdzony, to są tragedie ludzi. Tracą wszystko, a przede wszystkim tracą najbliższych. I te tragedie są na porządku dziennym.
S. Małgorzata: Jeszcze jedna myśl przychodzi mi odnośnie do pokoju. My jako wspólnoty sióstr, powinniśmy być miejscami, domami pokoju. Jak powiedziałam wcześniej, pokój zaczyna się ode mnie, we mnie i taki pokój mogę przekazywać dalej, poprzez słowa, gesty, drobne rzeczy. O ten pokój, to ja, to my powinniśmy się troszczyć i dokładać starań. Czynić wysiłki o pozytywne relacje, o rozmowy, w których rzeczywiście jest i słuchanie i dialog, o słowa „przepraszam”, „dziękuję” i „proszę”…
Będąc we wspólnotach u naszych sióstr w Gruzji i na Białorusi, już w tym czasie wojennym, spotkałam się z pięknymi reakcjami ludzi na tę sytuację. Wspólnie zbierali najpotrzebniejsze rzeczy, aby wysłać tym, którzy zostali dotknięci tym nieszczęściem wojennym. To są małe gesty, ale bardzo potrzebne nam w codzienności wobec tych, którzy są obok, i tych, których nigdy może nie spotkamy.
Siostry prowadzą stacjonarne zajęcia dla dzieci w Kijowie. Niejednokrotnie podczas alarmów schodziły z podopiecznymi do schronu i kontynuowały zabawy oraz naukę, żeby dzieci nie myślały o zagrożeniu. Prosimy o modlitwę w intencji misjonarek, misjonarzy i pokoju na świecie.