Br. Sebastian we wrześniu odwiedził uczniów szkół salezjańskich i ich rodziny, którzy mieszkają w 4 miejscowościach regionu Oaxaca: Río Manso, Tlahuitoltepec, Totontepec i Matagallinas. Teraz dzieli się z nami swoimi wrażeniami, tym co zobaczył i co go poruszyło.

Co Ciebie najbardziej uderzyło, kiedy pojechałeś do tych miejscowości?

Uderzyło mnie to, że dzieci nie mają dzieciństwa, naprawdę go nie mają. Mieszkają na wsi, rodzice pracują w polu, więc dziecko, jak nie jest w szkole, też musi iść i pomagać przy uprawach. Jak nie pójdzie, to będą mniejsze zbiory. Armando w Matagallinas codziennie pomaga mamie. Jego ojciec zostawił rodzinę. Muszą radzić sobie sami. Chłopiec nie myśli o zabawie. Wraca do domu, karmi kury i inne zwierzęta. Idzie ściąć kukurydzę, sprawdza, czy wszystko jest dobrze. Te dzieci nie mają takiego dzieciństwa, jak nam się wydaje, że powinny mieć, nie mogą ganiać z zabawkami po podwórku. Muszą pracować.

Czy te dzieci, które spotkałeś i mogłeś odwiedzić ich domy, poznać rodzinę, skarżyły się na swój los?

Nie. Nie słyszałem ani razu, żeby któreś dziecko się skarżyło. W Tlahuitoltepec trzyletnia dziewczynka siedziała na krześle, a ja zapytałem, jakie jest jej marzenie. Powiedziała, że chciałaby mieć porządny dom. To jest tak uderzające, że takie dziecko, które ma dopiero trzy lata, jest tego tak świadome. Chciałaby mieszkać w normalnym domu, nie w takim, w których jest kilka desek obstawionych blachą. Czasami sytuacje rodzin są tragiczne. Bardzo mnie to poruszyło.

Wcześniej te dzieci chodziły do szkoły. Mimo dużych odległości codziennie przychodziły, żeby się uczyć. Jak jest w czasie pandemii?

Szkoły miały być otwarte we wrześniu. Tak powiedział rząd. Wszystko miało być super, a żadna szkoła aż do dzisiaj nie jest otwarta. Odwołują do kolejnego komunikatu władz. I tak do tej pory. Nauczyciele i dyrektorzy są podłamani. We wszystkich szkołach w regionie wymyślili system, będą przygotowywać materiały dla dzieci. Nauczyciele przychodzą do szkoły albo robią to w domu, jeśli mają komputery i drukarki, przygotowują zadania. Wszystko na kartkach A4. Rozrysowują materiał, rozpisują dzień po dniu, czego dziecko ma się nauczyć, przygotowują zadania. Przecudnie to przygotowują, ale potrzeba materiałów. Teraz nawet znaleźć papier jest ciężko. Bo jak trzeba przygotować co tydzień zadnia i kartki dla ponad setki uczniów, to nagle się okazuje, że to nie jest takie proste.

Jak to wygląda w praktyce?

Rodzice lub dziecko przychodzą po materiały, najczęściej przychodzi dziecko, bo rodzice cały dzień pracują w polu. Problem jest taki – wcześniej o tym nie myślałem, ale zobaczyłem to, jak pojechałem na placówki – że rodzice mówią tylko w Mixe. Rodzice nie mają zielonego pojęcia, o czym są te materiały. Rozmawiałem z siostrą Armando. Pytałem, jak Armando uczy się w domu. Ona mówi, że mu pomaga, bo mama nie za dobrze zna hiszpański. Dopiero wtedy otworzyłem oczy, przecież te mamy nie znają hiszpańskiego, a co dopiero myśleć o poziomie wiedzy, jaki mają. Prawdopodobnie nie są w stanie tych materiałów przeczytać. Nauczyciele starają się, żeby zadania były przygotowane najprościej, jak to tylko możliwe. Jeśli nie mają drukarki, to żadnych obrazków te dzieci nie zobaczą. Mogą tylko wpisać długopisem zadania. Problem z materiałami szkolnymi jest ogromny. To jest pierwsza rzecz, której te dzieci teraz potrzebują, żeby kontynuować naukę. Poza tym rodzice czasami nie mają nawet jedzenia.

Czego dokładnie im najbardziej potrzeba?  

Ci uczniowie muszą mieć w pierwszej kolejności swoje materiały, bo jak nie mają nawet długopisu to, czym to zrobią. Nie mają linijek, długopisów, ołówków. Ryza papieru dla nauczyciela jest koniecznością, żeby przygotował kartki z zadaniami. W szkole w Tlahuitoltepec uczniowie przychodzą na boisko, a tam siedzą nauczyciele. Przez 10 godzin pomagają uczniom w zadaniach.

Jak wygląda kwestia opłat za edukację. Szkoły prywatne nie mogą działać za zasadach państwowych, muszą być płatne. Te rodziny mają fundusze na edukację dzieci?

W Rio Manso uczniowie nie płacą za szkołę, bo sytuacja ludzi jest tak trudna, że nie byliby w stanie. Salezjanie proszą, aby w miarę możliwości rodziny przynosiły np. kukurydzę. To co mają i mogą się podzielić, bo zajmują się jakąś uprawą. Szkoła utrzymywana jest z datków od ludzi z innych miejsc.  Kupuje się sprzęt i remontuje za zebrane środki. Jest też coś takiego, jak zapomoga inspektorialna, czyli inspektoria salezjańska przeznacza środki na tę placówkę misyjną.

W górach ludzie przemieszczają się na piechotę. Są taksówki, ale nie każdego na to stać. Dzieci dochodzą 6-7 km na piechotę na lekcje. W górach jest zimno, więc trzeba mieć ubranie, żeby pójść do szkoły i nie zmarznąć. Śnieg nie pada, ale w porze suchej temperatura spada do 8 °C. Dla nich taka temperatura to śmierć. Dzieciom trzeba zapewnić kurtki, to jest też trudne dla rodziców, bardzo trudne. Dlatego w tym też pomagamy. Mamy też internat. Też bezpłatny. Przeprowadza się wywiad z rodziną, poznaje sytuację. Dla współbraci to też jest trudne. Jednemu dziecku pomóc, dać szansę, a drugiemu nie, ale nie mamy takich możliwości, żeby wszystkim pomóc.

A co dalej? Czy młodzież może potem wyjechać na studia?

Tak, ale pojawia się kolejny problem. Jeżeli to jest chłopak to ok, ale jeżeli dziewczyna to bardzo często rodzina się na nią gniewa i obraża. W tych plemionach sytuacja kobiet jest bardzo trudna. One mają zajmować się tylko domem. Jak dziewczyna chce się dalej kształcić, to jest traktowana, jako wyrzutek.

Jak mieszkają te rodziny, które odwiedziłeś? 

Domy są bardzo proste. Zbudowane z desek, pustaków albo cegły, przykryte blachą lub jakąś formą plastiku. Na podłodze nie ma posadzki tylko ziemia.

Ile mają pomieszczeń?

To zależy. Jeżeli ktoś jest bardziej zamożny, to jest osobny budynek, gdzie się śpi i osobno wybudowana kuchnia. I to jest wszystko. Oba budynki są małe, ale osobne. W wielu plemionach nie można tych pomieszczeń połączyć w jedno. Ale na przykład u Chinanteco można. Wchodzi się do domu i jest duża część kuchenna, gdzie się je i zaraz obok tego jest druga część do spania, takie klepisko. Oni śpią na hamakach albo na macie z liści palmowych na ziemi. Te maty są ułożone przy ścianie.
W domu Armanda nie ma miejsca na nic. W środku są tylko łózka, żeby mogli się przespać i swoje ubrania położyć. Nie w szafach, bo nie ma, więc układają na kupce. Na dworze jest reszta np. zasłonięte dużym liściem lustro. Siostra Armanda odsłania je i się czesze. Jak pada, to się nie uczesze.

oprac. M.T.

Więcej informacji: misjesalezjanie.pl/dzieci-meksyku/