Mija miesiąc od mojego przyjazdu do Etiopii. Pierwszy tydzień spędziliśmy w Dilla, pomagając siostrom w programie Adopcji na Odległość, a pod koniec lipca rozpoczęliśmy oratorium dla dzieci w stolicy.

 

Każdego dnia, gdy przychodzimy do oratorium, dzieci biegną do nas z radością. Biegną, jakby nie widziały nas od miesiąca, choć dosłownie wczoraj razem się bawiliśmy. Uśmiechnięte twarze i otwarte ramiona, gotowe do przytulenia, to widok, który codziennie mnie wzrusza. Uwielbiam spędzać z nimi czas, a tutaj czas płynie niezwykle szybko. Kocham obserwować ich tańce, wygłupy, zabawy i tę wszechobecną wtedy radość.

Właśnie chyba z myślą o takich chwilach wyruszyłam na misję. Wiedziałam, że nie będzie łatwa, ale oglądając wcześniej filmiki, widziałam też wszędzie uśmiechnięte dzieci, tańczące z wolontariuszami i wszędzie promieniującą ogromną przy tym radość. Choć te zaobserwowane momenty są prawdziwe i jest ich wiele, to jednak po przyjeździe zetknęłam się z mniej znanym, niemedialnym obliczem tego rejonu świata.

Świata, którego nie byłabym w stanie pojąć, gdyby nie przyjazd tutaj. I w jednym momencie zrozumiałam, że misja to nie tylko śmiechy, tańce i zabawy, ale w dużej mierze trudne momenty. Rozmowy o życiu ludzi, o ich doświadczeniach, stratach i lękach, widok ogromnej biedy i niesprawiedliwości. W tym wszystkim odkryłam jednak, co jest dla tych dzieci naprawdę najważniejsze – to po prostu obecność, troska i bliskość. Słuchanie o tym, co im się przytrafiło, jakie mają marzenia, ale też słuchanie o świecie, w którym jest mnóstwo przemocy, agresji i rzeczy, które nie powinny mieć miejsca w życiu żadnego człowieka, a tym bardziej dziecka.

W Etiopii ponad jedna czwarta ludzi żyje poniżej granicy ubóstwa. Widok tak wielu osób, w tym dzieci na ulicy, jest dla mnie przerażający. Dzieci w podartych ubraniach, często bez butów, głodne i brudne – to niestety ich codzienność. Często rozpoznaję dzieci po tych samych ubraniach, w których codziennie przychodzą. Nierzadko ich całe dzieciństwo to praca, bez miejsca na beztroskę. Nie mają warunków, aby się uczyć i bawić. W Etiopii na porządku dziennym jest również przemoc wobec dzieci. Są to często dzieci z niezwykle trudnymi historiami, które są po prostu wstrząsające. Zderzenie z tą rzeczywistością na żywo, a nie tylko przez internet, to naprawdę ogromna różnica.

W Etiopii każde imię ma jakieś znaczenie. Od dzieci dostałam nowe etiopskie imię – Hiwet, co w amharskim oznacza „życie”. Nie wiem czemu akurat takie, ale myślę, że to nie przypadek. Żyjemy w dwóch różnych światach. Ja żyję w świecie, w którym niczego mi nie brakuje, a one żyją w świecie, w którym brakuje niemalże wszystkiego. Okazuje się jednak, że to one bardziej celebrują swoje życie, doceniają małe, szczęśliwe momenty i skupiają się na tym, co naprawdę ważne.

Wciąż odkrywam to, że ja dostaję od tych dzieci znacznie więcej, niż sama im daję, że ta misja jest dla mnie wielką życiową lekcją. One poradzą sobie beze mnie, ale moje życie bez nich byłoby po prostu szare. Każdego dnia uczą mnie, jak słuchać i doceniać życie, a przede wszystkim jak kochać. Doświadczenie tej misji bardzo zmienia moje postrzeganie świata, pokazuje mi, co jest w życiu najważniejsze i, że mam jeszcze wiele do nauczenia, by dobrze i najpełniej je przeżyć.

 

Aleksandra Głowacka,
pracuje w Dilla, w Etiopii