Moja przygoda na Madagaskarze zakończyła się cztery miesiące temu i dopiero teraz okazuje się, co tak naprawdę zostało we mnie po tym doświadczeniu. Co odrzuciłam a co pielęgnuję. Chciałabym napisać, że było to doświadczenie, które odmieniło moje życie, albo że było to spotkanie, które odmieniło życie kogoś w Fianarantsoa. Ale tego nie wiem.
Wraz z mijającym czasem moje postrzeganie tego wyjazdu pewnie będzie się nieustannie zmieniało, ale na ten moment widzę w nim dużo sprzeczności. Widzę dużo tych sprzeczności w sobie. Będąc tam, czułam ogromną radość, że się udało, że wszystkie elementy tej niełatwej układanki tak się ułożyły, że rzeczywiście doszło do momentu, w którym oddycham tamtejszym powietrzem!
Tańczymy i śpiewamy z tysiącem dzieciaków na schodach w Oratorium i to się realnie dzieje! Ale wtedy przychodził też strach i niechęć. Czasem czułam, że chciałabym stamtąd uciec. Żeby nie widzieć tamtejszej biedy, nierówności, beznadziei. Nie czuć strachu o to, że nie uda się tego nigdy naprawić.
Chciałam pozbyć się poczucia odpowiedzialności, a łatwiej go nie mieć, jak się tego wszystkiego nie widzi. Pojawiał się też wstręt do samej siebie. Poczucie winy, że ja stąd wyjadę a Ich zostawię, tak jakby to wszystko było jakąś wycieczką krajoznawczą. Poddawałam w wątpliwości moje motywacje, intencje, słuszność i ważność mojej obecności tam. Nie, oczywiście, przeplatało się to z poczuciem dumy i spełnienia. Klepałam samą siebie po ramieniu i gratulowałam sobie podjętej decyzji.
Do teraz tak jest. Pojechałam tam z różnymi wątpliwościami i oczekiwaniami. I wróciłam z nimi. I wciąż, już po tych czterech miesiącach, czasem siedzę i spędzam z nimi czas. Z tymi wątpliwościami i oczekiwaniami. Próbując zrozumieć i przyswoić wszystko to, co tam przeżyłam. I pomimo tego, że w popłochu codzienności nieprzyjemnie łatwo mi zapomnieć o tym wszystkim, to wiem, że było to dla mnie bardzo ważne wtedy. Jest do tej pory. I nie zamieniłabym tego doświadczenia na żadne inne.
Alicja Matusiak, Fianarantsoa, Madagaskar