Szczęść Boże,

W tym czasie koronawirusa jestem bardziej zajęta niż wcześniej. Z powodu „lockdown” (ang. zakaz wyjścia) trzeba kombinować, jak dotrzeć do ludzi. Normalnie to staramy się, co tydzień odwiedzić wszystkie kobiety i ich dzieci, zobaczyć, czy im niczego nie brakuje. Zwłaszcza jedzenia i środków czystości. Żeby nie było takiej sytuacji, że głodują. U nas cały czas sytuacja jest trochę niewyjaśniona, bo politycy dostają pieniądze, żeby pomóc ludziom, kupić jedzenie i środki czystości, ale nie wiadomo dokąd te pieniądze trafiają. Do ludzi praktycznie nic nie dociera. My też siedzimy w domach, bo szkoły są zamknięte. Ludzie siedzą na piasku przed manyattami (ich domy), nie mają pracy, więc sytuacja jest coraz cięższa. Nie wiem, co będzie pod koniec roku, do tej pory ludzie sobie radzili.

U nas sytuacja jest lepsza z powodu temperatury i warunków życia. Ludzie nie są wymagający, jedzą raz dziennie. Co zrobili teraz? Wszystkie dzieci i młodzież wysłali do fory, to znaczy paść zwierzęta. Przebywają właściwie poza miejscowością. Jak są ze zwierzętami, to mają jedzenie, świeże mleko. Nie ma ich w mieście, więc nie są narażone na różnego rodzaju niebezpieczeństwa, jak np. narkotyki, których u nas w miejscowości jest bardzo dużo. Nie wiem, co będzie, jak dzieci i młodzież po roku wrócą z fory do miasta i szkoły. Trzeba będzie wszystkiego uczyć ich od nowa. Szkoły mają być otwarte w styczniu, chyba że przyjdzie kolejna fala wirusa.

Ludzie z plemienia Gabra mają z reguły bardzo trudne życie, więc bardzo łatwo dostosowują się do ciężkich warunków. Wracają do pierwotnego życia, starają się tak jak zawsze przeżyć. Za bardzo nie liczą na pomoc z zewnątrz. W miejscowości organizują się między sobą, dzielą się i w ten sposób są w stanie przeżyć. Najgorzej jest z outcasts, czyli z wykluczonymi z plemienia, bo pozostawiają ich bez pomocy. To tym wykluczonym trzeba pomóc.

Od miesiąca kościoły są już otwarte. Na początku mogła być w kościele bardzo ograniczona liczba osób. Mogły przychodzić dzieci od 12 lat i starsi do 58 roku życia. Teraz zmieniono przepisy. Mogą przychodzić dzieci od 6 roku życia i dorośli do 65 roku życia. Oczywiście zachowujemy dystans społeczny, czyli 1,5 metra odległości. Obowiązkowe są maski. Ksiądz jest ograniczony wieloma przepisami, tj.w jaki sposób, kiedy i ile razy dezynfekować ręce. Trochę to śmieszne, bo u nas w manyattach wszyscy żyją razem. Siedzą razem bez masek, tylko do kościoła przychodzą w maskach. Jest to trochę komiczna sytuacja, bo mówią, że jest to choroba białych. Na początku pandemii wypili takie tradycyjne lekarstwo, które miało ich ochronić przed wirusem. Oni w to wierzą. No i nikt nie choruje, nie mamy żadnych przypadków…

Na początku pojawienia się wirusa wprowadzono też godzinę policyjną. Między 9 wieczorem, a 5 rano nie wolno wychodzić. Obowiązuje cały czas. Na początku policja biła wszystkich, którzy znajdowali się wtedy na ulicach, żeby się pochowali, szli do domu. Ale wyobraźcie sobie warunki życia w tutaj. W tych manyattach… gdzie jest dom, a gdzie ulica? Teraz odpuścili. Zostawili ich samym sobie. Mówią, że jak nie idą do domów, niech siedzą; jak zachorują, to ich sprawa. Wszyscy sobie trochę odpuścili, kiedy zobaczyli, że w rzeczywistości ten wirus nie jest taki zaraźliwy, jak go ogłaszano. Na przykład w całym naszym województwie Marsabit nie ma żadnego przypadku zachorowania. Dużo jest takich części Kenii, że nie ma żadnych przypadków. Ludzie zastanawiają się właściwie, co to jest. Myślę, że jak wszędzie, sytuacja jest bardzo niepewna. Nie wiadomo, co jest prawdą. Ponadto, w ogóle nie wykonują w naszym regionie testów. Nie mają ich, więc nie wykonują. Może dlatego trudno jest mówić o jakiś przypadkach.

Teraz, żeby podróżować, musisz mieć certyfikat, że nie jesteś chory. Jak idziesz do instytucji, np. na uczelnię, to musisz mieć ze sobą certyfikat, że jesteś wolny od Covid-19. Prywatnie taki test kosztuje 10 000 szylingów kenijskich, więc około 100 euro. Kto może sobie na to pozwolić? Sytuacja naprawdę jest dramatyczna. To nie koronawirus nas zabije, ale głód. U nas też ludzie zaczynają się buntować. Ludzie w niektórych częściach Kenii wychodzą na ulicę. Bo jak ludzie pracują na dniówki, płaci się im dziennie. Za to, co zarobisz w ciągu dnia, kupujesz sobie jedzenie. Jeżeli nie pracujesz, to znaczy, że głodujesz, bo państwo nie daje żadnych racji żywnościowych.

s. Iwona Skwierawska
North Horr, Kenia

Więcej o sytuacji w krajach misyjnych i udzielanej pomocy w ramach kampanii COVID19 – POMOC znajdziesz tutaj: misjesalezjanie.pl/covid19-pomoc/