Dwie wojny domowe w ciągu 20 lat wyniszczyły Wybrzeże Kości Słoniowej i doprowadziły do kryzysu humanitarnego. Ludzie uciekali z domów, szukali schronienia w buszu i na placówkach misyjnych. W Duékoué siostry salezjanki i salezjanie prowadzą placówki misyjne. W czasie walk były azylem dla bezbronnych.

 

PRZYCHODNIA

Siostry salezjanki przyjechały do Duékoué w 1982 roku. Na misji, którą objęły, funkcjonowała przychodna i internat dla dziewcząt. Misjonarki kontynuowały te działa. Pracowały wytrwale, wspierały i pomagały mieszkańcom. O czasach wojny domowej opowiada s. Małgorzata Tomasiak.

„Na naszej misji przebywało wtedy około 5 000 ludzi. Mieszkańcy wiosek bali się napadów i uciekali, aby schronić się u nas. W tym czasie nawet szpital państwowy został zamknięty, jedynie nasze siostry salezjanki pomagały ludności w leczeniu. Niestety i one musiały wyjechać na jakiś czas, bo było bardzo niebezpiecznie. Wróciły po 6 miesiącach.”

Z traumami i biedą Iworyczycy mierzą się do dziś. Wiele podstawowych praw człowieka jest łamanych lub najzwyczajniej nie można ich zapewnić. Tak jest na przykład w przypadku dostępu do leczenia. „Kto ma pieniądze, ten ma dostęp do leczenia. W mieście jest szpital państwowy, ale tylko jeden na kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Są też mniejsze, prywatne kliniki, ale one są jeszcze droższe”, wyjaśnia s. Małgorzata. W szpitalu państwowym za leczenie trzeba płacić, więc nie każdy może sobie na to pozwolić.

W przychodni salezjanek pracuje siostra, która ukończyła pielęgniarstwo i dwie osoby, jako pomoce medyczne. Dla ubogich mieszkańców Duékoué i okolicznych wiosek wizyta na placówce misyjnej jest jedynym ratunkiem: „Bardzo często przychodzą do nas mamy z dziećmi i nie mają wystarczająco dużo pieniędzy na wykupienie wszystkich lekarstw. Siostra zawsze stara się temu zaradzić i mama z dzieckiem nie odchodzi bez potrzebnych leków.”

SZKOŁA

Salezjanki zaledwie 3 lata po przyjeździe do Duékoué dzięki pomocy z zagranicy razem z salezjanami otworzyły w 1985 roku szkołę techniczną. Była to szansa dla młodych ludzi z miasta i okolicznych wiosek. Zdobycie zawodu zapewniało im lepszą przyszłość. Niestety podczas walk o władzę musiały ograniczyć swoją pracę. W zamkniętej szkole stacjonowały wojska ONZ.

Szkołę otwarto ponownie w 2004 roku, ale już oddzielnie. Salezjanie prowadzili kierunki mechaniczne i związane z elektryką, siostry przejęły krawiectwo i cukiernictwo. Wcześniej była informatyka, ale cały sprzęt, wszystkie komputery, klawiatury czy monitory skradziono w czasie działań zbrojnych.

„Na szczęście maszyn do szycia nie skradziono, ale już są stare i zużyte. Przydałaby się przemysłowa maszyna do szycia i obszywania, jak też maszyna do haftu, aby uczniowie nauczyli się je obsługiwać. Ci, co wracają na swoją wioskę, potrzebują tylko maszyny na pedał, bo w bardzo wielu miejscach nie ma jeszcze prądu. Jednak ci, którzy chcą szukać pracy w mieście, czy nawet w stolicy, muszą znać nowsze maszyny, bo wtedy mają większe szanse na zdobycie pracy”— wyjaśniała s. Małgorzata, gdy prosiła Ośrodek o wsparcie szkoły.

KONKRETNA POMOC

Mimo, że druga wojna domowa zakończyła się w 2010, to jej skutki trwają, a praca sióstr wymaga wielu sił i wiary. Na co dzień starają się pomagać skrzywdzonym, porzuconym lub ubogim. Ich obecność jest bardzo potrzebna. Udowadnia to historia jednej z dziewczynek, którą opowiedziała nam s. Małgorzata:

„Einice nie zna swojego taty. Mężczyzna porzucił rodzinę, zostawił ją i jej młodszą siostrę. Mama ukierunkowała całą złość na córki. Nie zajmowała się dziećmi i opiekę nad nimi przejęła najstarsza siostra kobiety. Po jakimś czasie matka dziewczynek powiedziała, że tęskni i zażądała, by wróciły. Wróciły do niej. To jednak nie była tęsknota, bo kobieta dalej miała w sobie wiele złości, którą przelewała na córki. Wierzyć się nie chce, ale dzieci były maltretowane psychicznie i fizycznie. Einice, 12-letnią dziewczynkę wysłała na ulice, aby ta przynosiła do domu pieniądze. Nie ważne, w jaki sposób je zarobi. Kiedy ciocia dziewczynek dowiedziała się o tym, zabrała dziewczynki, zapewniła im szkołę. Niestety nie zgłosiła na policę tego, co robi ta mama, a na Wybrzeżu wysłanie dzieci na prostytucję jest karalne. Niestety kobieta znów zażądała powrotu dzieci.

Einice wróciła. Słuchając w szkole opowieści o innych rodzinach, o ojcach, zapytała mamę, gdzie jest jej tata. Wtedy kobieta ją pobiła. Dziewczynka uciekła od matki i dostała się do ciotki. Powiedziała jej, że już nigdy więcej tam nie wróci.

Dziewczynka w tamtym roku zamieszkała w naszym internacie, ale niestety mając przyzwyczajenia lekkiego życia, kiedy brakowało jej pieniędzy, znikała i wracała wieczorem. W szkole też nie szło jej dobrze. Na szczęście powoli, razem z ciocią, wujkiem i siostrami zaczęłyśmy docierać do Einice. W tym roku ma lepsze oceny. Jest w pierwszej klasie liceum. Ma problemy z czytaniem i pisaniem, więc wujek, obecnie ojczym opłacił dodatkowe lekcje. Einice zaczyna inaczej funkcjonować. Nawet tutaj, w internacie między dziewczynkami, zaczyna być bardziej spontaniczna i dziecięca. Pomoc cioci i wujka godna jest podziwu.”

oprac. Magdalena Torbiczuk

Więcej o kampanii “PRZYCHODNIA NA WYBRZEŻU” znajdziesz TUTAJ.