Jestem z moją siostrą Olą już ponad trzy tygodnie na misji w Sierra Leone.

Do naszych zadań w ostatnim czasie należało udekorowanie sali przedszkolnej w Don Bosco Fambul (ta ściana na zdjęciu została namalowana przez naszą czwórkę wolontariuszy). Ola ma ogromy talent artystyczny i narysowała coś takiego z pomocą Mikołaja, a wszyscy kolorowaliśmy. Niesamowite, choć to jeszcze nie koniec.

Oprócz tego prowadzę sesje psychologiczne dzieciom z ulicy i dziewczynom, które były wcześniej w sytuacji prostytucji. W wolnym czasie bawimy się z dziećmi, wspólnie modlimy. Będziemy prowadzić zajęcia z kickboxingu dziewczynom, aby nauczyć je samoobrony. Zostałyśmy poproszone o danie swojego świadectwa o tym, jak przeżywamy swoją wiarę, był to niesamowity moment. W tym wszystkim co robimy, czujemy się jak narzędzia w rękach Pana Boga.

W niektórych rzeczach czuję się wrzucona na głęboką wodę, wtedy przychodzi przerażenie – czy dam radę, a następnie czytam fragment z Pisma ,,Wystarczy ci Mojej łaski, moc bowiem w słabości się dokonali.”(2 Kor 12,9) i już wszystko rozumiem. Wyłączam swoje myślenie i daję się Bogu poprowadzić.

Jestem Mu wdzięczna, że zabiera mi tu tą kontrolę, którą zawsze w życiu sobie narzucałam. Na misji po prostu żyję tu i teraz, tym co Bóg przygotował i już obserwuje tego owoce. Po ludzku wiele rzeczy wydaje się do nie zrobienia, ale nie dla Boga! Dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych. Dziś wiem, że bez zaufania Jemu, nie odważyłabym się na to wszystko, co robię. W przyszłym tygodniu zaczyna się summer camp. Będziemy robić różańce z dziećmi, wspólnie się modlić, prowadzić zajęcia sportowe, artystyczne i masę zabaw.

Początki nie były łatwe: przewrócenie życia o 180 stopni, oczekiwania zmierzone z rzeczywistością: codzienne ulewy deszczu, przez co wszystko jest wilgotne, nie chce schnąć, spotkania z pająkami, karaluchami i innymi insektami, czy gryzoniami. Ostre jedzenie, które już różne problemy żołądkowe dało, ciągle gasnące światło z powodu braku prądu, ogromny nocny hałas nieśpiącego miasta Freetown. Codziennie, pomimo braku upałów, zimne prysznice, przychodzące zmęczenie obowiązkami, problemy – nie raz – ze zrozumieniem miejscowego akcentu, dostosowanie się do ich kultury, zwyczajów… Jest dużo tego, ale kiedy widzę uśmiech dzieci, słyszę od nich: ,,Dziękujemy”, czuję wylewającą się miłość. To dzięki temu wiem, że to wszystko ma sens! Dzięki temu wiem, że zmęczenie, które czuję jest dobrym zmęczeniem! Pierwszy uścisk dziecka sprawił, że wszystko co niezrozumiałe odeszło, bo ,,Miłość mi wszystko wyjaśniła”. (św. Jan Paweł II)

W życiu bym nie pomyślała, że zagranie w siatkówkę w deszczu sprawi mi tyle radości. Wstawanie codziennie na poranną Mszę świętą dodaje mi siły na cały dzień, by iść i nieść dobro, którego świat tak bardzo potrzebuje. Misja jest też czasem autorefleksji. Widzę, ile we mnie się dzieje w ciągu tych trzech tygodni. To, co najbardziej mi towarzyszy, to jest wdzięczność. Jestem wdzięczna Bogu, drugiemu człowiekowi, samej sobie i za to wszystko, co posiadam w Polsce, bo obserwując życie w Afryce wiem, że posiadam dużo.

Czasem się nie zwraca uwagi na to, jak wielki dar jest w tym, że mamy taki szybki dostęp do wody i to do ciepłej wody, że mamy prąd, czy ciepły posiłek, ubranie. Przyzwyczajeni jesteśmy, że jak się pracuje, zarabia pieniądze to się to ma, ale czy jesteśmy wdzięczni za to, że w ogóle mamy możliwość posiadania tak ważnych rzeczy? Wdzięczna jestem tym ludziom za to, że są przykładem, że pieniądze to nie wszystko, że pomimo ciężkich warunków, mają to, co najważniejsze – mają czas. Czas dla siebie nawzajem.

To, ile dostałam życzliwości od tych ludzi przez ten czas, gdziekolwiek stawiając krok, przechodzi ludzkie wyobrażenia. Smuci mnie myśl, że gdyby kogokolwiek z nich noga stanęła w Warszawie, to zapewne nie dostaliby takiego ogromu życzliwości. Zobaczyliby biegnący świat, który nie chce się zatrzymać, świat, który nieraz biegnie za pieniędzmi, sławą, własną pychą. I tak siedzę sobie tutaj i zastanawiam nad metą tego biegu. Co po tym bogactwie materialnym, kiedy nie żyje się tym, co najważniejsze. To, co ja widzę w Sierra Leone to miłość, która tryska na kilometr, radość do łez każdego dnia, ponieważ tutaj się cieszy z małych rzeczy i pomimo tego, że widać ogromną biedę i brud, to uczą, że najważniejsze jest to jakimi jesteśmy ludźmi.

Mając tak niewiele fizycznych rzeczy są w stanie podzielić się wszystkim co mają. Zarabiając tak niewiele, przekazują bardzo dużo na utrzymanie kościoła, jest to po prostu piękne! Uczą pokory, doceniania. Dla mnie tutaj czas się zatrzymał, wszystko płynie wolniej, spokojniej. Obserwuje dzieci, którym wystarczy stara opona do zabawy w piachu, a nie nowe tablety, komputery. Widzę ich prawdziwą radość z tego, co mają i to, że żyją całymi sobą, nie marnując czasu. Trochę przypomniało mi się nasze dzieciństwo, jak wystarczał trzepak do zabawy… Poczułam tutaj coś takiego, że nie chce biec za światem, chcę umieć się zatrzymać i podziwiać jak pięknie go Pan Bóg stworzył, chcę chwytać chwilę i żyć tu i teraz. Chcę dawać i dostawać miłość, chcę mieć czas!

Jestem ogromnie wdzięczna za to wszystko, czego już w tak krótkim czasie doświadczyłam, a to jeszcze nie koniec! Jestem również wdzięczna za Salezjański Ośrodek Misyjny, który nas tak mocno przygotował na czas misji oraz za tych wszystkich, którzy nas omadlają i wspierają, ponieważ tę pomoc ogromnie czuć na misji❤ Dziękuję!

 

Marta Andrzejewska,
pracuje we Freetown, Sierra Leone