13 sierpnia 2015 roku, w dniu urodzin Fidela Castro, przyleciała na Kubę siostra Anna Łukasińska. Po dwugodzinnym oczekiwaniu na walizkę i zatwierdzeniu specjalnej wizy religijnej, usłyszała: „Witamy na Kubie”!

Jestem siostra Anna Łukasińska, salezjanka, misjonarka na Kubie. Niejeden raz spotkałam się z pytaniem: „Kobieto, co ty tu robisz? Bez własnej rodziny, ładna, inteligentna i w kolejce po chleb na kartki? Stąd wszyscy uciekają, to smutny i odizolowany świat, wyspa zablokowana przez system komunistyczny na wszelką pomoc, dobro, wymianę kultur czy rozwój. Co ty tu robisz? O nas Bóg zapomniał”. Nie zapomniał! Jestem tu właśnie po to, aby przypomnieć Kubańczykom, że Bóg jest i szuka sposobów, aby swoją łaską odblokować to, co po ludzku jest jedynie ruiną.

Piękno i wielki nieład

Jestem na Kubie – pięknej, słonecznej wyspie z cudownymi plażami i krystaliczną, ciepłą wodą Atlantyku, która przyciąga tysiące turystów. Kuba – perła Karaibów, wyspa marzeń dla wielu ludzi. Także dla misyjnych zdobywców dusz, którzy pragną pokochać to, co tutaj mało egzotyczne, ale godne miłości. Bóg, stwarzając piękną Kubę, pokochał też naród, który, choć umęczony tokiem własnej historii, jest panem tej ziemi.

Żyję tu i pracuję apostolsko trzy lata. I doświadczyłam już, że dla misjonarza, który dzieli życie Kubańczyków i głosi im Chrystusa słowem i czynem, Kuba to wielki nieład, trud i nędza ludzka na każdym poziomie. Zakłamane statystyki mówią, że to kraj katolicki, gdzie wolność religijna jest zapisana w konstytucji. Niestety, żadna ze statystyk nie wspomni, że od 60 lat wmawia się tu ludziom, że jedynym bogiem jest socjalizm, ogłoszony w 1959 roku przez Fidela Castro i jego przyjaciół.

Często słyszę proste pytanie: „Co misjonarz robi na Kubie?”. Nie znajduję na nie łatwej odpowiedzi. Zamiast niej pojawia się w moim sercu wdzięczność za miłość i wiarę otrzymaną w Polsce. I modlę się, aby tych darów nie zatracić, ale pogłębić i dzielić z innymi.

O Kubie mówi się i pisze bardzo trudno. Tu wszystko jest podwójne, zaszyfrowane, kontrolowane, niejasne, nielogiczne… komunistyczne. Budzę się rano i w drodze do kościoła parafialnego mijam domy, na których widnieją napisy: „Socjalizm albo śmierć”, „Niech żyje Wolna Kuba”, „Niech żyje Fidel i Raul”, „Wszystko dla Rewolucji”, „Ojczyzna albo śmierć”. Spotykam ludzi, piękny naród odarty z godności i możliwości samodzielnego myślenia i decydowania. Naród, który uwierzył w te hasła i powtarza je przy każdej okazji. Widzę, jak Jezusowe przesłanie o służbie Bogu i mamonie nie jest jeszcze w stanie przedrzeć się przez ciemności serc i umysłów, także młodych ludzi.

Podwójna moneta: peso niewymienne, narodowe – CUP i peso wymienne, dla turystów – CUC (1 CUC to 25 CUP, czyli około 0,9 dolara amerykańskiego)… Sklepy, w których niewiele można znaleźć… Ludzie stojący w sztucznie tworzonych kolejkach, pchający się, bo przyszły jajka bez kartek, bo przywieźli mydło, bo obiecali, że będą tabletki przeciwbólowe… To wszystko wydaje się nocnym koszmarem, który chciałoby się przerwać jak najszybciej. Ale ja jestem szczęśliwa na Kubie i chcę tu być pomimo trudności, bo jak napisał papież Franciszek: „Misjonarzem może być tylko ten, kto czuje się dobrze, kiedy dąży do dobra bliźniego, kto pragnie szczęścia innych” (EG 272).

Każdy temat związany z Kubą jest problematyczny i nie o każdym chcę pisać. To, czym się dzielę, to tylko niektóre migawki.

Pierwsza migawka – misjonarz

Misjonarz na Kubie, na początku swojej posługi, nie znajduje żadnych wzorców kubańskich, które by mu pomogły w pracy ewangelizacyjnej. Wiele inicjatyw rozpoczyna na własną rękę i ma świadomość, że tu trzeba przede wszystkim BYĆ i to być człowiekiem modlitwy i ogromnej cierpliwości. Trzeba bardziej ufać łasce Bożej niż własnym pomysłom. Kroki, które misjonarz podejmuje, to wizyty i zaproszenie ludzi do słuchania Ewangelii, nauka modlitwy i prośba o udostępnienie prywatnych domów na czas spotkań. Gdy istnieje już grupa chrześcijan, proponuje im uczestnictwo w Eucharystii i w nabożeństwach sprawowanych na miejscu. Szuka rodzin, które mogłyby uregulować swoje związki niesakramentalne, a także osób, które skorzystałyby z kursu dla nowych katechistów. Potem proponuje ludziom jakąś formę służby na rzecz ubogich, np. odwiedziny chorych, więźniów, rozprowadzanie darów Caritas.

Druga migawka – katolicy

Kubańscy katolicy praktykują wiarę na sposób indywidualny, spontaniczny i według osobistego gustu. Materializm spowodował ogromną pustkę wewnętrzną, która dziś powoli przeradza się w poszukiwanie tego, co duchowe, ale idea Boga w osobie Jezusa Chrystusa jest tu jeszcze odległa. Wszędzie zderzam się z wielką ignorancją religijną. Ludziom przez lata wmawiano, że Bóg nie istnieje, a przynależność do Kościoła katolickiego to najgorsze przestępstwo. Dlatego strach przed utratą pracy i książeczki na jedzenie były zawsze ważniejsze niż potrzeba poszukiwania Boga. Tak, tu rzeczywiście rewolucja wygrała, wyjałowiła umysły i duchowe pragnienia narodu. Odebrała ludziom prawo do życia duchowego i wiecznego. Wmówiła im, że żyją w raju na ziemi, którego cały świat im zazdrości.

Trzecia migawka – synkretyzm

Przechodząc ulicami Hawany, spotykam ludzi ubranych na biało: od chustki na głowie i białego parasola w ręku, po podkolanówki i buty. Kobiety, mężczyźni w sile wieku, czasami i dzieci. To wyznawcy santerii, jednej z grup religijnych obecnych na Kubie. Santeria jest mieszanką wyznań afroamerykańskich pochodzenia karaibskiego i katolicyzmu, narzuconego siłą w czasach Kolumba. Wynik niepoprawnej ewangelizacji niewolników afrykańskich, których sprowadzono na Kubę i masowo ochrzczono. Oprócz santerów są jeszcze inne grupy: palerzy, abakuasi czy spirytyści. Każda grupa ma swoją specyfikę i punkty wspólne z katolicyzmem. Proszą o chrzest w naszych kościołach. Zamawiają Msze św. za zmarłych (siadają w kościele w pierwszych ławkach ze zdjęciem zmarłego, ale nie wiedzą, czym jest Msza św. i co się robi w czasie modlitwy). Dołączają się do procesji maryjnych, choć Matkę Bożą z Kobre czczą jako swoje bóstwo nazywane Ochun i ofiarowują Jej żółte słoneczniki, składając różnorakie obietnice, by uzyskać dla siebie i najbliższych oczekiwaną pomoc.

Czwarta migawka – rodzina

Rodzina kubańska prawie nie istnieje lub jest niszczona z premedytacją przez narzucony systemowo styl życia. Wolne związki, samotne matki z dziećmi, dzieci porzucone i zostawione dziadkom, wujkom, komukolwiek, ojcowie, którzy nie akceptują swoich dzieci, matki po kilku aborcjach. Nie istnieje tu żaden system alimentacyjny, żadna pomoc socjalna, ale nie ma też sierocińców, rodzin zastępczych, bo przecież nie potrzeba, wszystko jest idealne. Co druga rodzina ma kogoś w więzieniu i co druga ma krewnych zagranicą, którzy systematycznie przesyłają pieniądze na utrzymanie tych, którym jeszcze nie udało się wyjechać. Rodzice większość czasu spędzają na zdobyciu czegoś do jedzenia. Książeczka rodzinna gwarantuje miesięcznie na każdą osobę: 2,5 kg ryżu, 1 kg cukru ciemnego i 40 dkg białego, 40 dkg czarnej fasoli lub zamiennie niełuskanego grochu, 1 szklankę oleju, 5 jajek, 12 dkg kawy, 40 dkg kurczaka, 20 dkg mielonego, a co dwa miesiące: 1 kg soli, paczkę zapałek, paczkę makaronu, dzieciom do 6. roku życia litr mleka i dla każdego członka rodziny jedną małą bułkę dziennie. Resztę trzeba zdobyć na własną rękę, w zależności od finansów i zapobiegliwości. Wołowina jest zakazana, mleko jest tylko w proszku i bardzo drogie, ser jest dostępny jedynie w porze deszczowej. Owoce i warzywa są w sprzedaży tylko w określonym czasie, np. jeden miesiąc jest marchewka, potem znika, w drugim jest tylko kapusta, jak ta znika to na chwilę pojawiają się banany i juka, a po nich dynia. Nigdy nie ma wszystkiego razem i pod dostatkiem. Głód jest tu panem.

Piąta migawka – młodzi

Często są smutni, bez nadziei na przyszłość. Nie mogą ani ubrać się tak, jakby chcieli, ani wybrać szkoły, która by ich interesowała. W miastach wielu młodych topi swoje trudy w zbyt głośnej muzyce, która zagłusza sumienia i myślenie. Wielu doświadcza skutków emigracji, która zniszczyła ich rodziny, pozbawiając matki lub ojca, którzy żyją po drugiej stronie oceanu. Wielu marzy, aby stąd wyjechać i to gdziekolwiek, choć od najmłodszych lat słyszą, że kto opuszcza Kubę jest zdrajcą ojczyzny i przez osiem lat nie otrzyma zgody na powrót. Młodzi są spragnieni zmian, ale nie znajdują w sobie siły na zmianę czegokolwiek. Większość czasu zajmuje im szkoła – od 8:00 do 18:00 z dwugodzinną przerwą w południe, z zajętymi sobotami i niektórymi niedzielami. Obowiązkowo muszą należeć do grup młodzieży komunistycznej i być obecni na zebraniach partyjnych. Towarzyszy im ciągły strach, że przynależność do Kościoła katolickiego uniemożliwi dostanie się na upragnione studia. Często mówią: wybieramy to, co łatwe i wygodne, bo tak nas wychowują, wolimy nie proponować nic, bo nie chcemy decydować i ponosić konsekwencji.

Szósta migawka – edukacja

Jest szeroko zachwalana i darmowa. Każde dziecko otrzymuje mundurek, zeszyt w linie i dwa ołówki na miesiąc. Wmawia się wszystkim, że długopis i pióro to jedynie prezent dla bogaczy. Przeciętne dziecko spędza w szkole czas od 8.00 do 12.00 i po przerwie obiadowej od 14.00 do 17.30. Uczniowie często muszą zostać na przymusowe korepetycje, czasem w sobotę uczestniczą w jakimś wymyślonym święcie któregoś z bohaterów narodowych i w niedziele, raz w miesiącu, ćwiczą obronność na wypadek, gdyby ktoś chciał zaatakować wyspę. Licealiści obowiązkowo mają zajętą co drugą sobotę, a studenci medycyny co pięć dni obowiązkową 24-godzinną praktykę w szpitalu. Większość dzieci nie ma własnych kredek czy dodatkowego zeszytu, gdzie mogłyby rysować. Szkoły na wioskach gromadzą na lekcjach uczniów ze wszystkich sześciu poziomów i nawet najświętszy nauczyciel nie jest w stanie zapanować nad dyscypliną. Wszyscy zdają na egzaminach to samo: język hiszpański, matematykę i historię rewolucji kubańskiej. Na podstawie wyników państwowe komisje przydzielają szkoły, kariery, studia. Studia nauczycielskie to najgorszy kierunek, jaki może przypaść komuś do studiowania, bo pensje nauczycieli są niskie, a oni sami doceniani są tylko za uczestnictwo w zebraniach partyjnych i realizowanie haseł socjalistycznych w czasie lekcji, czy to matematyki, czy wychowania fizycznego.

Siódma migawka – służba zdrowia

Kubańczycy to naród głodny i niedożywiony, cierpiący na wiele chorób, takich jak astma, cukrzyca i jej konsekwencje, kamienie w nerkach, alkoholizm, choroby psychiczne. To naród, który topi swoje problemy w rumie, a w święta zadowala się pieczonym prosiakiem i kilkoma litrami piwa z cysterny, którą gwarantuje rząd. Szpitale są w opłakanym stanie, często bez wody i podstawowych leków. Każdy pacjent musi mieć przy sobie opiekuna z rodziny, który przyniesie obiad, pomoże wstać i zawoła pielęgniarkę, gdy skończy się kroplówka. Apteki często są puste. Ludzie pukają do nas, prosząc o podstawowe leki przeciwbólowe i przeciwgrypowe. Lekarze, choć cieszą się światową famą, studiują tu wciąż z ołówkiem w ręku i z książek sprzed 40 lat. Wielu młodych stara się dostać na studia medyczne tylko dlatego, aby uniknąć służby wojskowej i zapisać się na listę na wyjazd „misyjny”, czyli zwyczajnie na podpisanie kontraktu w Wenezueli czy Angoli, gdzie po dwóch czy trzech latach pracy zarobią tyle, że mogą sobie kupić wymarzoną pralkę, lodówkę i telewizor. Wielu korzysta wówczas z okazji i nie wraca, są i tacy, którzy kontrakt przypłacają chorobą psychiczną lub śmiercią.

Ósma migawka – Kevin i Adam

Kevin ma siedem lat. Co drugi wieczór wbiega szczęśliwy do kościoła, by przytulić się do mnie i pokazać swoje zniszczone klapki, w których trudno już biegać. Mamy już nie ma, zmarła przy jego porodzie. Został z nieco opóźnionym w rozwoju ojcem, który jest stróżem nocnym w przylegającej do kościoła restauracji. Gdy ojciec pracuje, Kevin jest z nim. Śpi na zapleczu, na krześle lub pod stołem. Przybiegając do mnie zawsze mówi: „Masz dla mnie cukierka? Bo dziś stróżuję!”. Gdy wyciągam cukierka, przytula się mocniej, pozdrawia i biegnie szczęśliwy, podzielić się z ojcem. Dzisiaj w prezencie otrzymał tenisówki i małą gumową piłkę. Podziękował szczerym uśmiechem i wybiegł.
Czternastoletni Adam mieszka w odległej wiosce Remate. Jego rodzice to biedni ignoranci i analfabeci, którzy żyją z pracy na roli, z uprawy juki, fasoli i bakłażanów. Adam jest obecny na każdej niedzielnej katechezie. To inteligentny i dobry chłopak z cechami lidera, ale nie chodzi do szkoły. Wysłany do internatu w mieście doświadczył czegoś, o czym nie chce mówić i po dwóch tygodniach wrócił do domu z decyzją, że nigdy do szkoły nie wróci, woli raczej odebrać sobie życie. Takich dzieci jest sporo na wioskach.

Dziewiąta migawka – Tenisówki

W wiosce El Sitio nie ma wspólnoty chrześcijańskiej. Kiedy jednak przyjeżdżam tam na niedzielną katechezę przybiegają dzieci i nastolatkowie. Razem jest ich 35. Prawie wszyscy przychodzą na boso. Niektórzy trzy lata temu zostali ochrzczeni, na podwórku domu misyjnego, pod drzewem. Czasem pytają z nostalgią, dlaczego nie przyjeżdża tu żaden ksiądz, czemu nie mogą przygotować się do I Komunii Świętej i mieć własnej wspólnoty. Odpowiedzi nie ma… Brak kapłanów, odległe miejsca, brak transportu, brak dorosłych liderów, nędza duchowa?
Po trzech konkursowych katechezach o Mojżeszu obiecałam wszystkim nagrodę i oto dzisiaj każdy dostał kilka cukierków i parę nowych tenisówek, które kosztują tu 12-18 dolarów (cała pensja tych ludzi). Dzieci są szczęśliwe, a kilka mam ze łzami w oczach dziękuje mi i tym wszystkim, którzy w Polsce zebrali ofiary na ten cel: „Siostro, pierwszy raz w życiu ktoś ofiaruje nam tak wiele. Wybawiła nas siostra z wielkiego kłopotu, bo kryte buty są konieczne do szkoły, a nas nie stać na taki wydatek. Przy domu dzieci zawsze biegają na boso. Dziękujemy za ten wielki dar”.

Wszystkie migawki zachowuję głęboko w sercu, jak Maryja. Błogosławię dzieci i wyruszam na kolejną wioskę. Każdy nowy dzień rozpoczynam z odwagą i zamykam go w Bożym Miłosierdziu, wierząc, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.

Siostra Anna Łukasińska FMA