Mój Madagaskarze,

niby już trochę cię znam, a coraz częściej czuję, że nie wiem co mam o tobie powiedzieć. Coraz bardziej cię poznaję, nie tylko z perspektywy Don Bosco, a jednocześnie coraz bardziej widzę jak niewielka jest jeszcze moja wiedza na twój temat, jak potrafisz być różnorodny, skrajnie inny. Im więcej widzę, tym mniej wiem – bo dostrzegam jak wiele jest jeszcze do zobaczenia. Im więcej doświadczam, tym bardziej odczuwam jak wiele jeszcze trzeba doświadczyć, żeby móc coś o tobie powiedzieć. Wystarczy czasem przejechać kilkadziesiąt kilometrów, odejść kilkanaście metrów od placówki, żeby mieć wrażenie, że jest się w innym świecie.

Zaskakujesz mnie każdego dnia. Czasem pozytywnie, a czasem płaczę sobie cichutko w pokoju, żeby wyjść z jeszcze większą siłą i z większą miłością próbować patrzeć na ludzi. Oddawać siebie, nie tracąc siebie, uczę się tego ciągle – ty mnie tego uczysz.

Coraz więcej pytań ci zadaję i coraz częściej nie oczekuję żadnej odpowiedzi. Ale kocham cię, choć czasem wydaje mi się, że jesteś ponad moje siły. Kocham, bo nauczyłeś mnie kochać.

Nauczyłeś mnie, że nie trzeba być dla wszystkich, ale dla tych, do których Bóg mnie posyła – to oni są celem tej misji. Nauczyłeś mnie wytrwałości, gdy przez wiele miesięcy starałam się zdobywać zaufanie tych, których dorośli tak bardzo zawiedli. Wiele razy chciałam zwątpić, a ty pokazywałeś mi przez choć krótkie spojrzenia, że każda sekunda była ich warta. Czasem się wkurzam ze zmęczenia, gdy setny raz słyszę swoje imię pod oknem, a potem dziękuję Bogu za każdego z nich, bo pamiętam jak cicho były jeszcze niedawno te dzieciaki.

Nauczyłeś mnie, że trzeba wiele pokory i cierpliwości, aby dojrzeć do tego co wydarzy się niedługo. Nauczyłeś, że najcenniejszym co można dać drugiemu człowiekowi jest relacja, obecność, chęć zrozumienia, dostrzeżenie. Pokazałeś, szczególnie przez ostatnie miesiące, że język nie jest problemem, gdy chcesz towarzyszyć. Wtedy rzucałam do Boga, że chciałabym rozmawiać z ludźmi na głębsze tematy niż „How are you? I’m fine”. A teraz rzucam, żeby dołożył jeszcze kilka godzin do doby, gdy codziennie kilka osób pyta „Ola, afaka miresaka aminao?” – Czy mogę z tobą porozmawiać? I rozmawiamy, czasem bardzo długo – o nich, o ich problemach, życiu, coraz więcej historii poznaję i coraz większą wdzięczność czuję, bo to najcenniejsze co od Ciebie otrzymuję każdego dnia, mój Madagaskarze. Nie ma nic piękniejszego w życiu niż zaufanie młodego człowieka, skarb który łatwo stracić, wart każdej łzy, wkurzenia, bezsilności. Sam Jezus odbija się w oczach młodych. Dziękuję ci, że uczysz mnie Go dostrzegać.

Modlę się do Boga codziennie, żeby dawał mi wzrok, który potrafi patrzeć pod maskę, na to co w sercu, a nie na to, co człowiek w strachu próbuje ukryć przed ludźmi. I z Bożą pomocą uczysz mnie dostrzegania, a nie tylko patrzenia. Uczysz słuchania, a nie tylko słyszenia. Uczysz bycia, a nie tylko bywania.

Nauczyłeś mnie, że doświadczenie braku, może stać się najcenniejszą lekcją dojrzewania i pracy nad sobą, by jeszcze lepiej być dla innych. Pokazałeś że samotność nie jest końcem, ale może stać się nowym początkiem – jeśli tylko nie zatrzymamy się na żalu, ale spróbujemy kochać pomimo. Nauczyłeś mnie, że trzeba odpuszczać, bo dopiero odpuszczając tworzymy przestrzeń do Bożego działania – po ludzku czasem niewiele się da, ale Bóg, Tata, potrafi ogarnąć wszystko.

Pokazałeś mi w samotności i cichutkim rzucaniu „Jezu Ty się tym zajmij, bo tonę”, że On nigdy nie zostawia nas samych na morzu. Uczyłeś mnie pokory w tej mojej „samowystarczalności”. Kiedy zabrakło mi sił, dałeś ludzi, którym mogłam zaufać. I uczyłeś mnie ufać, choć wydawało mi się, że nie potrafię.  Uczyłeś mnie nie tylko słuchania, ale także mówienia o tym, co czuję. Pokazałeś, że przy siostrach i księżach też można poczuć się bezpiecznie. I choć wiele upokorzeń pada codziennie z niektórych stron, próbując odebrać mi wiarę, to śniadania i kawy z tymi, którzy mają Bożą dobroć w oczach na nowo ją budowały – nawet gdy spuszczałam wzrok, nie chcąc być zauważoną.

Nauczyłeś mnie jeszcze bardziej doceniać Eucharystię, kiedy ta mała hostia była jedynym źródłem siły na cały dzień. Uczyłeś chłonąć całą sobą każde kazanie w ojczystym języku. Uczyłeś też wytrwałości na długich liturgiach, gdy wokół mnie była grupka dzieciaków, czekających pod oknem już 2 godziny wcześniej, by wspólnie się modlić.

Pokazałeś mi, mój Madagaskarze, że mam znacznie więcej siły niż mi się wydawało – tej fizycznej do dźwigania kilkunastu dzieciaków przytulających mnie ze wszystkich stron, ale też tej psychicznej do dźwigania tego, z czym przyszło mi się zmierzyć w pewnym momencie.

I nauczyłeś mnie też, że zawsze można więcej, bo teraz kiedy w dzień pracuję na placówce, a noce spędzam z ukochanymi chłopcami w Magone, okazuje się, że doba jakoś mieści to wszystko. I nie trzeba walczyć z czasem, tylko pozwolić, by Bóg sam go zaplanował.

Ta misja miała swoje 4 różne etapy i teraz jestem chyba w tym ostatnim, do którego musiałam najbardziej dojrzeć, a jednocześnie który jest moim najlepszym czasem na misji, mimo ogromnego zmęczenia. Niby zostałam sama, ale nawet przez moment nie poczułam się samotna, bo dopiero teraz widzę jak wielu ludzi mi ufa i jak wielu ufam ja.

Dziękuję ci mój Madagaskarze, może wrócę, a jeśli nie to nigdy cię nie zapomnę. Będziesz żywy w moim sercu przez twarze dzieci z Caritas, chłopców z EDR, Magone, moich uczniów, dzieciaków z Marana. Będziesz żywy ich imionami, które potrafię już przyporządkować do twarzy. Będziesz zawsze, bo pokazałeś mi czym naprawdę jest miłość.

 

Ola Jarosz
Finanarantsoa, Madagaskar