Powierz Panu swą drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał.

Bardzo ostatnio doświadczam tych słów mimo, że początki były strasznie trudne, do tego stopnia, że miałem wątpliwości czy powinienem tu w ogóle być, a jedyne co mnie jeszcze do tego przekonywało to moje dwa sny (Rdz 41, 32) z początku formacji i myśl z nimi związana: “Przecież chciałeś żebym tu przyleciał, już wtedy to postanowiłeś.”

Było ciężko, bo czułem, że nie domagam w działaniu. Zarówno fizycznie, bo kontuzja kolana zmusiła mnie do siedzenia więcej w pokoju, jak i umysłowo, bo przez brak znajomości tutejszych języków oraz brak doświadczenia w nauczaniu, podjęcie się prowadzenia lekcji angielskiego w zawodówce było dla mnie kompletną abstrakcją. W sumie nadal jest, na szczęście Karolina podjęła się tego zadania i świetnie jej to wychodzi, a ja jej trochę asystuję, przy okazji ucząc się od niej jak uczyć i prowadzę też inne grupy, które już trochę angielski znają.

Do tego doszła jeszcze pustka w sercu zwana samotnością, z którą zmagam się od czasu do czasu, dopowiadając: “Co możesz dać tym ludziom, jeżeli sam masz tak wielki głód miłości?”

W tym mrocznym czasie z pomocą przyszła mi Ola, która była tu przez rok przed nami, która swoją drogą też wprowadzała mnie w kompleksy, bo będąc tu robiła tak wiele, że nigdy chyba nie będę w stanie jej dorównać. Ola uświadomiła mi, że nie muszę jej dorównywać. Sama stwierdziła, że w ostatnich miesiącach swojej misji doszła do wniosku, że ważniejsze od działania są tutaj relację. Bycie z ludźmi i dawanie im swojej uwagi.

Druga rzecz, która uratowała mnie w tym czasie to modlitwa, na którą trafiłem przypadkiem: litania zaufania. Tak wiele jej słów do mnie wtedy przemówiło. Myślę, że to właśnie zaufanie jest kluczem mojej misji. Zaufanie, że to co mam wystarczy. Zaufanie, że Bóg mnie wspiera w tych trudnych dla mnie zadaniach. Zaufanie, że to jest moje miejsce na teraz.

A kiedy już się zaufa to Bóg potrafi tak pięknie poprowadzić i poprowadził mnie na sobotnim spacerze w nieznane. Nie dość, że zawędrowałem na szczyt pobliskiej góry z niesamowitym widokiem na całe miasto, to po drodze natknąłem się na próbę chóru przy jednym z okolicznych kościołów. Okazało się, że następnego dnia grają koncert. Co prawda miałem na ten czas umówioną lekcję angielskiego, ale udało nam się ją przenieść na wcześniejszą godzinę i po lekcji razem wybrać się na koncert. Były w sumie dwa chóry, choć przez chwilę wydawało mi się, że jest ich więcej, ale okazało się, że się po prostu przebierali co jakiś czas w inne stroje. Śpiewali przepięknie. Choć coraz trudniej było mi się skupić na słuchaniu, bo dzieci siedzące przed nami co chwilę odwracały się w moją stronę, więc do nich machałem, mrugałem i robiłem różne miny, a one robiły się coraz bardziej śmiałe i tak przez dwie godziny doszliśmy do trzymania się za ręce i machania nimi w rytm muzyki. To też mnie utwierdziło w przekonaniu, że czasem tak niewiele potrzeba, żeby sprawić komuś radość, wystarczy dać trochę uwagi.

Na tej drodze zaufania pomaga mi też modlitwa zawierzenia bł. Karola de Foucauld, którą kończę każdy dzień. Mam nadzieję, że kiedyś nauczę się w pełni żyć tymi słowami.

Bartek Strukowski
pracuje na misji w Fianarantsoa na Madagaskarze