Siostra Małgorzata Tomasiak pracuje w Duékoué, to duże miasto położne w zachodniej części Wybrzeża Kości Słoniowej. Kraj ten kiedyś uchodził za jeden z bogatszych w tym regionie Afryki. Plantacje kawy i kakao zapewniały dochód. Od wielu lat Wybrzeże uwikłane jest w konflikt o władzę, który doprowadził do ogromnej degradacji i dwóch wojen domowych.

Odbudowa zniszczeń trwa, ale sytuacja nie napawa optymizmem. Martwi brak dostępu do edukacji i leczenia. Do tego trzeba jeszcze zmierzyć się z ludzkimi traumami, bo rany w sercach są bardzo głębokie. W okolicy Duékoué pracownicy sektora humanitarnego odkryli zbiorową mogiłę z około 200 ciałami, a nie wiadomo, ile jest jeszcze takich miejsc.

Wielu mieszkańców może mieć zespół stresu pourazowego, ale nikt tego nie diagnozuje. Z lękami trzeba poradzić sobie samemu. Młodzi ludzie w szkole mają problem z czytaniem i pisaniem, zadają w kółko podobne pytania, mają trudności z pamięcią i koncentracją. Niestety placówki oświatowe nie pomagają, są przepełnione i poziom nauczania jest niski. Choć edukacja jest obowiązkowa, to dostęp do niej jest różny. Znacznie gorszy dla dziewczynek, choć powoli to się zmienia: „Nawet ostatnio została zniesiona opłata za szkołę dla dziewczynek, aby w ten sposób zachęcić rodziców, by posyłali córki do szkoły. Prawda jest taka, że nie ma żadnego systemu kontroli i jeśli rodzice uznają, że nie mają pieniędzy, bo do opłaty dochodzi jeszcze kupno ubrania i artykułów szkolnych, to dziecko zostaje w domu. Rodzice nie mają poczucia, że czynią dziecku krzywdę. Po prostu potrzebują pieniędzy na inne rzeczy. Nie wynika to ze złej woli”, opowiada s. Małgorzata.

Bez prawa do decydowania

W regionie Duékoué nie ma fabryk, jedynie kilka tartaków, bo z okolicznych lasów wycinają drzewa na eksport lub do sprzedaży i obróbki w kraju. Kobiety najczęściej pracują na plantacjach lub na swoich małych poletkach z warzywami, a potem sprzedają zbiory na targu, czasami szyją. Ich życie nie jest lekkie. Nie zawsze są dobrze traktowane, a tutejsza tradycja ich nie chroni. Po śmierci męża kobieta traci dom, ziemię i oszczędności. O takim przypadku opowiada s. Małgorzata:

Marcelinę znamy już 3-4 lata. Mieszka w naszym internacie, aktualnie chodzi do liceum. Jej tata zmarł i sytuacja dziewczynki stała się zła.

Tata Marceliny miał trzech braci, każdy miał swoją plantację. Mimo że są chrześcijanami, to postanowili wziąć kolejne żony, bo taką mają tradycję. W tym momencie zatrzymuje się ich życie sakramentalne. Tata Marceliny miał ślub kościelny z jej mamą, bracia go zmusili, żeby wziął drugą żonę. Po jakimś czasie odsunął się od braci, kupił nowe plantacje. Potem zaczęła się u niego jakaś dziwna choroba, mówił, że od nerek i przez jeżdżenie motorem po plantacji, ale prawda jest taka, że bracia musieli mu coś zrobić. Mężczyzna został wysłany do większego szpitala, ale niestety tam zmarł.

Zostawił dwie żony i piątkę dzieci. Według tradycji, gdy umiera brat, to najstarszy z rodzeństwa ma zająć się wdowami i dziećmi. Zabiera też cały majątek. Mama Marceliny nie chciała się na to zgodzić, bo najstarszy brat zmarłego męża miał już dwie żony. Mimo wszystko mężczyzna otrzymał całą plantację, pieniądze zabrał dla siebie i zajął się bratem Marceliny. Mama dziewczynki po kryjomu przysyłała nam trochę pieniędzy na utrzymanie córki. Zrobiła zebranie swojej rodziny i jakoś wpłynęli na to, że kobieta otrzymała trochę ziemi.

Marcelina była cały czas w naszym internacie, ale cała ta sytuacja wpłynęła na nią. Opuściła się w nauce, mimo że wcześniej była pierwsza w klasie. Chciała rozeznać swoje powołanie, ale zabronił jej tego wuj. Pewnego dnia ofiarował jej drogi telefon, ale poradziłyśmy jej, żeby go oddała, bo to prawdopodobnie znak, że ktoś upatrzył sobie ją za żonę. Wtedy ten wuj jeszcze bardziej ograniczył pomoc. Płacił za swoje córki, ale nie za Marcelinę.

Mama pomaga i robi, co może, a Marcelina zaczęła też dorabiać. Staramy się wspierać je, bo nie chcemy, żeby dziewczyna zmarnowała swoje życie.

Te ich tradycje są dla nas bardzo trudne do zrozumienia, a jeszcze trudniejsze do zmiany. Ludzie w naszej okolicy pochodzą z plemion z Burkina Faso. U nich kobieta nie ma prawa głosu. Marcelina nawet nie powinna zwracać się bezpośrednio do wuja, tylko przez swojego młodszego brata. Mężczyzna wysłucha jego, jej nie. To jest bardzo bolesne. Trzeba jeszcze wiele, wiele cierpliwości i wiele modlitwy.”

oprac. Magdalena Torbiczuk

Więcej o kampanii “PRZYCHODNIA NA WYBRZEŻU” znajdziesz TUTAJ.