Pamiętacie słowa piosenki zespołu Perfect: „Nie mogę Ci wiele dać, bo sam niewiele mam”? Tak właśnie czuję się tutaj od kilku tygodni.
Od miesiąca razem z Basią i Natalią jesteśmy na placówce sióstr salezjanek w mieście Zway w Etiopii. Od poniedziałku do piątku uczymy angielskiego w szkole liczącej około 2000 uczniów, a weekendy spędzamy w oratorium.

Do naszej szkoły chodzą dzieci z rodzin prawosławnych, muzułmańskich, ale także protestanckich i katolickich (tych ostatnich jest najmniej). Niektóre pochodzą z zamożniejszych domów, mają kolorowe plecaki i kredki, inne – brudne i podarte mundurki, bo dla ich rodziców mydło jest zbyt drogie. Jedne mówią po amharsku, inne jedynie w lokalnym języku oromo.

Pierwszą barierą w nauczaniu jest liczebność klas — od 50 do 70 uczniów. Kolejną — brak książek (na jedną klasę przypada średnio 2–4 egzemplarze). Jednak dla mnie najtrudniejsza jest komunikacja z nauczycielami. Wielu z nich uczy angielskiego, choć sami nie mówią w tym języku i nie są w stanie odpowiedzieć nawet na proste pytania, takie jak: „O której godzinie jest przerwa?”

Co rzadko spotykane na misjach — widzę już efekty mojej pracy. Uczniowie, którzy jeszcze niedawno potrafili tylko wykrzyczeć „no English!”, dziś wyrywają się do odpowiedzi przy tablicy. Chłopcy, których musiałam rozdzielać podczas bójki, codziennie przybijają mi piątkę i mówią: „Thank you, Dorota”. Dziewczynki przychodzą na przerwach i śpiewają piosenki, których nauczyłam je na lekcjach. Starsi uczniowie pytają o moje ulubione piosenki i o to, czy w Polsce żyją lwy.

Dlaczego więc wciąż trudno mi zobaczyć sens mojego pobytu tutaj? Życie w Etiopii jest niezwykle trudne. Ceny w ostatnich latach wzrosły nawet stukrotnie. Wiele rodzin nie stać na podstawowe produkty. Dziewczyny z liceum uciekają z domu, by pracować na ulicy. Lokalne firmy upadają po roku. Często słyszę, że tutaj naprawdę nie ma perspektyw. „Co z tego, że skończę studia, jeśli i tak nie będzie dla mnie pracy?”.

Gdy pytam Etiopczyków, czy są szczęśliwi, uśmiech nagle znika z ich twarzy, a czasem w oczach pojawiają się łzy.

Chciałabym dać im nadzieję, ale czasem mogę tylko słuchać albo milczeć razem z nimi. Często brakuje mi słów. Czuję się bezsilna wobec tutejszej sytuacji ekonomicznej i politycznej. Nieraz mówiłam, że to wszystko nie ma sensu i chciałam wracać.

Często pytam Boga, dlaczego mnie tutaj zaprowadził. Odpowiedzi jeszcze nie znalazłam, ale nadzieję odnajduję w codziennej Eucharystii — w niewielkim, niepozornym kawałku chleba, który potrafi odmienić cały mój dzień. Prowadzą mnie także słowa Jezusa z Ewangelii Jana: „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział”.

Może to lekcja zaufania? Z pewnością lekcja pokory. Tego, że nie wszystko da się zmienić. Tego, że ludzie są różni i nie z każdym łatwo się porozumieć (a może nawet nigdy się nie zrozumiecie). Tego, że czasem jest po prostu trudno. I że nie zawsze widzisz efekty — ale to nie znaczy, że Twoja praca jest bez sensu.

Dzisiaj usłyszałam: „Będziemy tęsknić za twoim uśmiechem”. Mam nadzieję, że w swoim czasie Pan Bóg pokaże, dlaczego posłał mnie właśnie tutaj. A jeśli uśmiech to jedyne, co mogę tu zostawić — to i tak myślę, że było warto przyjechać.

Dorota Trochimiak
Pracuje na misji w Zway, w Etiopii