Ksiądz Sławomir Drapiewski jest misjonarzem w Brazylii. Razem z bratem zakonnym Jose Maria z Filipin wypłynął w głąb Amazonii, aby poznać dzieła misyjne prowadzone przez salezjanów. Swoją wyprawę nazywa przepięknym doświadczeniem.
W ostatnim tygodniu wyprawy wyruszyliśmy do Maturaca – miejsca w środku dżungli, które zamieszkują Indianie Yanomami. Z Santa Isabel płynęliśmy 14 godzin do San Gabriel, gdzie przenocowaliśmy. Wczesnym rankiem jeepami wyjechaliśmy w stronę rzeki, gdzie mieliśmy wsiąść do łodzi. Droga była pełna dziur i błota. Minęliśmy równik i po kilku godzinach jazdy (choć było to zaledwie 80 km) byliśmy na miejscu. Zjedliśmy odrobinę ryżu i wykąpaliśmy się w rzece, czekając na łódź. Gdy ta dotarła, przenieśliśmy tam wszystkie nasze rzeczy: żywność, środki chemiczne, paliwo do łodzi i agregatów, książki, ubrania i pomoce do ewangelizacji. Znów podróż trwała kilka godzin, lecz tym razem była bardziej niebezpieczna. Pod taflą wody ukrytych było pełno skał i konarów drzew. Dzięki Bogu i indiańskiemu pilotowi nic złego się nie wydarzyło.
Dotarliśmy do celu. Byłem pod ogromnym wrażeniem misji, którą salezjanie rozpoczęli kilkadziesiąt lat temu. W środku amazońskiego lasu znajduje się dom salezjański, kościół, szkoła, ogród i oczywiście boisko. Wszystko to służy nieustannie ewangelizacji i edukacji mieszkańców dżungli.
Choroba w wiosce
Przez kolejne dni odwiedzaliśmy wspólnoty Yanomami. W każdej wiosce odwiedzaliśmy każdą lepiankę i każdą rodzinę. Indianie przyjmowali nas z wielką radością i życzliwością. Widzieliśmy ich ogromne ubóstwo, prostotę, ale czuliśmy również jedność i klimat wspólnoty. Bardzo wzruszającym momentem była wizyta w jednym z domów, gdzie młoda kobieta poważnie zachorowała, dosłownie z dnia na dzień. Sparaliżowana leżała na hamaku w objęciach swojego męża. Wokół zgromadziły się kobiety z wioski, aby modlić się o jej zdrowie. Mężczyźni siedzieli przed domem, naradzając się, co zrobić i jak przetransportować ją do szpitala w mieście. Zawołano nas, abyśmy też się pomodlili i pobłogosławili chorą oraz całe domostwo. Przez wstawiennictwo Maryi prosiliśmy o pomoc i opiekę. Widziałem twarze zebranych ludzi, kiedy zaczęliśmy odmawiać „Zdrowaś Maryjo”. Wyglądały tak, jakby pojawiło się światło nadziei i wiara, że wszystko będzie dobrze. Podczas wizyt w domach Indianie prosili o różaniec bądź medalik z wizerunkiem Maryi. Chętnych było tak wielu, że nie wystarczyło dla wszystkich.
Ostatniego dnia naszego pobytu na misji w Maturaca celebrowaliśmy Eucharystię w kościele, który wypełniał się z minuty na minutę. Mszy Świętej towarzyszyły radosne śpiewy Indian. Na koniec każdy z nich podchodził, prosząc o indywidualne błogosławieństwo. Wodzowie plemion dziękowali nam za obecność, modlitwę i błogosławieństwo. Prosili, aby salezjanie nigdy nie pozostawili Maturaca bez opieki. Pożegnaliśmy się serdecznie. Ostatnim zdaniem, jakie usłyszałem, było: „Padre, pamiętaj o różańcach, my kochamy Maryję”.
Parafia na łodzi
Droga powrotna pozwoliła mi na głęboką refleksję. Osiem godzin łodzią z silnikiem motorowym, sześć godzin jeepem i 60 godzin dużą łodzią, gdzie wszyscy śpią obok siebie na hamakach. Podróż bez internetu, telewizji i książki. Mszę odprawiałem późną nocą w kuchni, na łodzi. Lecz ostatniego dnia, w niedzielę, o świcie zorganizowaliśmy Eucharystię na górnym pokładzie. Uczestniczyli w niej chętni, których, ku mojemu zdziwieniu, nie brakowało. Po Mszy ludzie podchodzili i dziękowali za możliwość wspólnej modlitwy i za pierwszą Eucharystię odprawioną na tej łodzi.
Gdy dotarłem do domu, moja głowa była pełna myśli o rzeczywistości w Amazonii. Różni ludzie, ich sytuacje życiowe, warunki w jakich żyją, problemy, z którymi się borykają… Wszystko totalnie inne od rzeczywistości, jaką znam z Polski. Widziałem ich trud, smutek, cierpienie, radość, życzliwość, życie we wspólnocie, w której dzielą się z każdym potrzebującym i prawdziwe ubóstwo, które nie polega wyłącznie na braku materialnym, ale na zaufaniu Bogu.
I Indianie Yanomami – mieszkańcy głębokiej dżungli, którzy posiadają tylko to, co upolują, zbiorą, dostaną lub sami zrobią. Ludzie, którzy żyją w pełni swoją kulturą, całkowicie różną od reszty współczesnego świata. Ludzie twardzi, bo tylko tacy mogą przetrwać w dżungli, lecz wrażliwi i przywiązani do swoich rodzin, do swoich matek. Indianie Yanomami – dzieci Maryi.
ks. Sławomir Drapiewski SDB