Misja… to spotkanie z Bogiem. Uczyli nas, że na misję jedzie się nie po to, żeby pomóc ludziom. Na misję jedzie się dla Jezusa. Czy pojechałam tam tylko dla Niego? Nie. Ale On już czekał na mnie po drugiej stronie kuli ziemskiej. I prowadził przez cały czas. Nie zawsze tak jak chciałam, ale zawsze tak jak On wiedział, że jest dla mnie najlepiej. Misja to lekcja zaufania Bogu. Wymagająca, ale przepiękna.

Misja… to ludzie. Czasem piękni, innym razem trudni. To dziewczyny w internacie ze swoimi pokręconymi historiami życiowymi, których nigdy nie udało mi się poznać, bo za słabo mówię po malgasku. Skrzywdzone przez życie, a jednocześnie takie… normalne. Wesołe, pełne marzeń, rozkrzyczane, roztańczone, ale także… wredne i brutalne. Po prostu dzieci. Ale dzieci nieco inne – dzieci, które doceniają możliwość i wartość nauki i choć nieraz im się nie chce, to na pytanie “czy lubisz się uczyć?” zawsze odpowiadają “tak” i nie wyobrażają sobie by mogła być inna odpowiedź. Dzieci, które gdy już trochę podrosną, to nie lubią wracać do domu na wakacje. W internacie mają spokój, bezpieczeństwo i trzy posiłki dziennie. To luksus w ich świecie.

Misja… to oszałamiającą swoim pięknem przyroda. To szum palm kołyszących się na wietrze, upajający zapach eukaliptusów, błyskawiczne wschody i zachody słońca, ulewne deszcze, kameleony przed domem, lemury na głowie, ocean stykający się z górami, pola ryżowe, tropikalne ptaki, nocny dźwięk cykad…

Misja… to codzienność. Równie zwykła i powtarzalna jak każda codzienność. Msza o 6.15, o 7 pierwsza lekcja. Co sobotę wspólne pranie i sprzątanie, odrobina rozrywki i mnóstwo nauki. Te dzieci uczą się po 11 godzin dziennie!

Misja… to inna kultura. Tego świata nie da się pojąć w 5 minut, jakimi tak naprawdę jest rok pobytu tutaj. Europejskie myślenie nie pasuje do myślenia malgaskiego. Czego nie można zrozumieć, to trzeba przyjmować.

Misja… to samotność. Bariera językowa daje się we znaki każdego dnia. Na 50 dziewczyn w internacie tylko 3 mówią płynnie po francusku – trzeba bardzo szybko załapać malgaski. Ale nawet po pół roku nowy język pozwala na komunikowanie pomysłów, potrzeb, prostszych myśli, ale nie umożliwia poprowadzenia bardziej skomplikowanej rozmowy. Do tego na miejscu nie ma nikogo, kto by wysłuchał, zrozumiał, wsparł, nikogo, kto znając już ten świat opowiedziałby o nim, nikogo, kto byłby w stanie przyjąć szok kulturowy, jaki przeżywa się przyjeżdżając. Ale samotność prowadzi do Boga, a na drugim końcu łączy internetowych czekają czujni przyjaciele i cisi opiekunowie zawsze gotowi wysłuchać i wesprzeć.

Misja to prezent od Boga!

 Agata Tarnowska
Ivato, Madagaskar