Długo mnie tu nie było… życie w Limie, a dokładnie w naszej Casicie wciąga nas coraz bardziej z dnia na dzień. Jak zastanawiałam się, co mam dziś napisać, to pomyślałam, że napiszę o tym, jakie to cudowne być tutaj w świąteczny czas. Poznawać inne tradycje i przeżyć te święta w zupełnie inny sposób. Ale nie jest tak do końca, jakby się wydawało.
Tutaj w casicie „oczekiwanie” na Boga nie jest czymś wyjątkowym. Relacje chłopaków z Bogiem – także. Powiedziałabym wręcz, że to Pan Bóg oczekuje chłopców; chociażby na ich przyjście do kaplicy. Tak naprawdę Pan Bóg jest tutaj bardzo samotny. Staramy się trochę w tym dopomóc, skoro jesteśmy narzędziem w Jego rękach, ale to też nie zawsze bywa proste. Przygotowałyśmy kalendarz adwentowy z zadaniami, świecznik adwentowy, który zapalamy przy każdym obiedzie. Upiekłyśmy dla chłopaków ponad 1200 pierników (to nie żart) i przede wszystkim – modlimy się za nich. Ale pomimo wszystko czegoś brak… jakaś pewna pustka w sercu.
Chłopcy zamknęli swój rok szkolny, zakończyli zajęcia i rozpoczynają wakacje. A co to oznacza? Ich powrót do domów rodzinnych. Ten tydzień jest pod hasłem pożegnań i rozstań. Niektórzy z nich opuszczają casite na ponad dwa, trzy miesiące. A niektórzy może nie wrócą wcale, bo również mają do tego prawo… choć opuszczenie domu przeważnie oznacza powrót do dawnego życia, a to nie wróży najlepiej… powrót do narkotyków, do kradzieży, do biedy i trudnych relacji rodzinnych. Dlatego też przy każdym pożegnaniu pytałyśmy „Cuando vas a regresar?”, czyli „Kiedy wrócisz?”. Odpowiedzi były różne: „Za miesiąc”, „Na początku marca”… lecz czasem nie uzyskiwałyśmy żadnej.
Po trzech miesiącach pobytu tutaj zżyłyśmy się z chłopakami bardzo. Są dla nas jak rodzina – jak bracia. Ci starsi i Ci młodsi, ale też jak przyjaciele, dobrzy koledzy. Dobre duchy, nasze aniołki, ale też są i trudne relacje, które wymagają dużo cierpliwości i czasu. Mimo wszystko dostajemy od nich codziennie mnóstwo miłości. Ich powrót do domu tuż przed świętami i perspektywa pustej casity przez około dwa miesiące – jest smutna. Z ponad 50 naszych chłopców, zostaje z nami około 10. Im więcej ich wyjeżdża, tym bardziej dom staje się cichy. Po kilku godzinach zaczynasz uświadamiać sobie, że nieustannie myślisz, co robi teraz Casimiro, jak przebiega podróż Edgara, dlaczego Alex w święta musi pracować i czy w domu Miguela na pewno wszystko jest w porządku. Chłopcy są już częścią mojego życia i myślę, że zawsze już będą. Nie da się o nich nie myśleć i za nimi nie tęsknić.
Także… czy dobrze być tutaj w świąteczny czas? To trudne pytanie. Im bliżej świąt, przypominam sobie przygotowania do świąt w moim domu rodzinnym. I te przygotowania i to oczekiwanie zawsze były piękne. A tutaj wszystko jest inne. Na to też byłyśmy przygotowane, że wszystko jednak będzie inne i mamy świadomość tego, że dużo od nas zależy, że to był bardzo wyjątkowy czas. Ale na pewno będą to święta bez większości chłopców. Moich chłopców. Ale myślę też o tym, że z jakiegoś powodu tych 10 chłopaków tutaj przecież zostaje. I to nie są łatwe decyzje. To jest teraz ich czas, który mogę maksymalnie wykorzystać. Bo może niektórym z nich nie poświęcałam tyle czasu niż innym. Może ktoś z nich potrzebuje rozmowy lub zwykłego przytulenia. A może właśnie niektórzy z nich po raz pierwszy w życiu poczują namiastkę prawdziwych, pięknych świąt. Bycia razem, pięknie udekorowanego stołu, pysznego jedzenia i tego poczucia, że można ten czas spędzić nieco inaczej.
Myślę także o tym, że Józef z Maryją również nie planowali, gdzie narodzi się Jezus. Stajnia okazała się ich jedynym schronieniem. To, że tu jestem w tym momencie, w pustym domu, to jest to po coś i dla kogoś. Dziękuję Bogu za to, że tu jestem, dziękuję Mu za moją tęsknotę za chłopcami, za polskimi świętami, za rodziną, dziękuję za Hanię, która tu jest ze mną jak najlepsza siostra i za to, co będzie już niedługo. Dlaczego? Bo uczę się doceniać. To, co było, to, co jest i to, co przed nami. Między Polską a Peru jest obecnie 6 godzin różnicy. Pomyślałam, że jak ja będę zaczynać tutaj dzień Wigilii Bożego Narodzenia, to moi bliscy i rodzina w Polsce, będą zasiadać już do wieczerzy. I to jest piękne i ma bardzo symboliczny wymiar. Pan Jezus nie rodzi się w konkretnej godzinie. Na całym świecie przychodzi w odpowiednim czasie. W swoim czasie. I przychodzi do naszych serc i w tych naszych sercach… tak często połamanych, poranionych, zagubionych – rodzi się na nowo i na nowo… w Swoim czasie, odpowiednim tylko dla Siebie.
Na misji nie tylko jest euforia i radość. Na misji często serce bierze górę nad rozumem, a wtedy pojawia się trud. Co jest moim trudem na dziś? Tęsknota. Głównie za moimi chłopakami. A co jest moją radością? Pokój serca i nadzieja… bo wiem, że chłopaki wrócą, a te święta – choć inne, na pewno będą piękne.
Życzę Wam z całego serca, abyście potrafili doceniać każdą osobę w Waszym życiu, każdą chwilę, radość, smutek, bo to wszystko coś ze sobą niesie. I pamiętajcie: Nie zapominajcie o Małym Jezusie, który przychodzi przecież do każdego z nas. No bo przecież… kto zapomina o Solenizancie w dniu urodzin? Chyba nikt…
Radosnych Świąt Bożego Narodzenia!
Agnieszka Więckiewicz
Lima, Peru