Jak wygląda życie na wiosce? Kobiety zajmują się dziećmi, niektóre wyrabiają własne naczynia, bądź tkają tradycyjne męskie stroje tzw. tajs. Mężczyźni zaś zajmują się walką kogutów. Spotykają się w kręgach, gdzie koguty toczą walkę, dopóki któryś z nich nie zginie. „Dla nas to brutalne, ale dla nich to tradycja” – podsumowuje s. Joanna Goik.

Różnic kulturowych jest wiele. Mimo że w większości Timorczycy są wyznania katolickiego, to wciąż wyznają swoje tradycyjne rytuały. Jeszcze w czasach okupacji indonezyjskiej prezydent Suharto nadał Timorczykom obowiązek wyznawania jednej z pięciu dopuszczalnych religii: islamu (żołnierze, którzy weszli do Timoru to byli muzułmanie), buddyzmu, hinduizmu albo chrześcijaństwa. Ludność musiała więc mieć coś wpisane w tzw. dokumencie KPT. Dzięki już wtedy wieloletniej obecności misjonarzy Timorczycy zaczęli masowo chrzcić się – nikt nie chciał być muzułmaninem przez wzgląd na wojsko, które okropnie obchodziło się z tamtejszą ludnością. Wskutek tego liczba katolików wzrosła z 30% aż do 90%. „Jednak była to bardziej sakramentyzacja niż dogłębna ewangelizacja. Nie mniej jednak w kraju przyjęto chrześcijańskie święta, m.in Wielki Piątek jest świętem narodowym.” Podczas świąt, ślubów czy pogrzebów odbywają się normalne Msze Święte. Natomiast ludność wierna tradycjom, nie odchodzi od starodawnych obrządków. Synkretyzm można zobaczyć przykładowo przy grobach, jest krzyż, a obok święte rogi bawoła. W przypadku potrzeb medycznych, zamiast skorzystać z pomocy lekarza (o którą zresztą bardzo trudno) korzysta się z wiedzy znachorów, a zanim weźmie się ślub kościelny, obchodzi się uroczystą ceremonię w „świątyni” uma kulik, prosząc przodków o przybycie i pobłogosławienie małżeństwa. Kamieniem węgielnym na Timorze są Barlaty — spotkanie dwóch rodzin mające ustalić cenę wykupu przyszłej żony. „Jeżeli chłopak z dziewczyną myślą o zawarciu małżeństwa na poważnie, to zbiera się cała rodzina, z wujkami, ciotkami i kuzynami obu stron i mogą dyskutować nawet przez cztery dni, ile chłopak za tę dziewczynę musi zapłacić jej rodzinie. Kiedyś to było liczone w bawołach, kozach i świniach, teraz to już są zazwyczaj pieniądze, dolary amerykańskie.” Niestety po ślubie nie zawsze jest wesoło. Problem w małżeństwach zaczyna się, kiedy nie ma dzieci, zawsze uznaje się, że jest to wina kobiety. „Mam taką byłą wychowankę z naszej szkoły zawodowej. Odbyły się Barlaki, błogosławieństwo w uma kulik, wybudowali dom, ale nie mają dzieci więc ‘mąż’ po 10 latach wspólnego życia, zaproponował jej, że on poszukałby sobie jakiejś innej dziewczyny, żeby mu dała potomka, a ta moja wychowanka zawsze będzie tą pierwszą żoną.” Świadczy to o powszechności występowania poligamii. Dla mężczyzny na Timorze jest istotnie ważne, żeby mieć potomka szczególnie męskiego, to mężczyzna też rządzi w rodzinie. „Ta nasza wychowanka powiedziała absolutne nie! Załatwiła sobie paszport portugalski, żeby jeśli jeszcze raz jej to zaproponuje, wyjechać jak najdalej. Jest jeszcze młoda, może znaleźć pracę w Europie. Dla niej to była i jest tragedia.”

Dotkliwe problemy

Opieka medyczna jest w opłakanym stanie. Jedyny szpital państwowy znajduje się w Dili, stolicy, jednak i tam trudno o jakąś trafną lekarską diagnozę, gdyż brakuje tam zaplecza sanitarnego, narzędzi i sprzętu, a także wiedzy. „Zawsze mówiłam siostrom, że jak mi się coś stanie, to ja wolę umrzeć w domu, bo warunki, które tam panują są… ciężkie” – pół żartem pół serio mówi s. Joanna. Gospodarka państwa również nie jest najlepsza. Większość ludności zajmuje się rolnictwem, głównie uprawą ryżu, jest on bardzo ważny dla Timorczyków. Praca na polach ryżowych w większości jest zmechanizowana. Nawet jeśli po odzyskaniu niepodległości podarowano rolnikom traktory, to z czasem się one psuły, a bez części wymiennych i wiedzy o naprawie stawały się bezużyteczne. Mimo że ryż jest podstawą timorskiego wyżywienia, to jest on niestety drogi. Obecnie powszechność głodu nikogo nie dziwi, mieszkańcy ratują się specjalnymi orzeszkami, które są narkotykiem – odurzają, ale nie czuć po nich głodu. Orzeszki zostawiają na ustach charakterystyczny czerwony ślad, z którym w każdym miejscu kraju można zobaczyć wielu ludzi w tym niestety dzieci.

Timor Wschodni leży w klimacie podwzrotnikowym, występuje tam pora deszczowa trwająca od końca października do kwietnia i sucha. „Przy zmianach klimatycznych, które i my na Timorze odczuwamy, przy porze suchej przychodzi nagła ulewa, co kiedyś, kiedy dopiero przyjechałam na misję, było nie do pomyślenia.” Jednym z wielu problemów jest ograniczony dostęp do wody. Na przestrzeni lat kilka organizacji próbowało znaleźć źródła wody, żeby wiercić otwory, jednak jest to trudne, gdyż jest to teren dosyć skalisty. Na wioskach ciągle ok. 60% ludności pozbawiona jest wody pitnej. Lepiej to wygląda w miastach. „Tam, gdzie my mieszkamy, w szkole w górach mamy doprowadzoną wodę z jednego źródła do internatu.  Jednak rura prowadzona jest na nawierzchni i może zostać łatwo uszkodzona przez bawoły lub przez innych ludzi, którzy zabierają wodę dla siebie. Dlatego zdarza się, że w ogóle woda nie dochodzi do internatu. Zanim to ktoś naprawi, to trzeba czekać nawet do dwóch tygodni. Wówczas z pięciolitrowymi plastikowymi pojemnikami trzeba iść i szukać tej wody.” Jeśli chodzi o hodowlę to są to głównie barany, kozy, owce i bawoły. Te ostatnie służą głównie do pracy w polu ryżowym, a kiedy nie mogą pracować, zostają zabijane i używane jako pokarm, zaś ich rogi są przedmiotami świętymi czczonymi w tradycyjnych domach uma kulik. W niektórych rejonach Timoru można spotkać się z widokiem zwierząt hodowlanych mieszkających bezpośrednio pod domem ze strzechy. Domy te są budowane na podwyższeniu, u góry rodzina wiedzie życie, a pod spodem znajduje się miejsce na narzędzia i zwierzęta. Styl budowy domów często zależy od uwarunkowań wioski. W miejscach narażonych na powodzie takie podwyższenie stanowi też ochronę.

Zmieniająca się rzeczywistość

Salezjańskie wychowanki i ogólnie kobiety nie mają łatwego życia w swoim kraju. Jednak dzięki zapleczu edukacyjnemu powoli zmienia się mentalność narodu. Coraz więcej wykształconych osób obejmuje stanowiska w rządzie, w tym również wychowanki z pierwszych salezjańskich sierocińców. Na początku pracowały w Timorze Wschodnim trzy siostry salezjanki, z biegiem lat dzieło salezjańskie się rozrastało. Często na prośbę rządu czy ludności w różnych rejonach powstawały nowe sierocińce, internaty czy szkoły zawodowe. Z czasem wśród dziewczyn wychowanek zaczęły pojawiać się powołania i obecnie sióstr salezjanek z samego Timoru jest już ponad 70! Rząd nie wspiera domów dziecka, wszelka pomoc pochodzi z Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego i innych organizacji. W sierocińcu dzieci kończą obowiązkową edukację, a jeśli są zdolne, to szuka się różnych rozwiązań, żeby zapewnić im dalszą edukację. „Mamy swoje szkoły zawodowe, które budowałyśmy od 1994 roku.” Początkowo były stworzone głównie z myślą o dziewczynach, wówczas na wioskach dwunasto-, trzynastolatki już były przygotowywane do ślubu, co potem uniemożliwiało im kontynuowanie nauki. „Pomyślałyśmy, żeby im przedłużyć ten okres, zanim będą oddawane do małżeństwa, więc otworzyłyśmy krawiecką i gastronomiczną część, żeby je jakoś przygotować do zawodu, żeby mogła sobie zarobić nawet szyciem, żeby nie zależała tylko od męża.” Po odzyskaniu niepodległości nauka zaowocowała, podopieczne znajdowały pracę w hotelach i restauracjach. „W tych szkołach dzieci mogą kontynuować naukę dzięki programowi Adopcji na Odległość, którą organizuje Salezjański Ośrodek Misyjny.” Z tego samego źródła podopieczni utrzymywani są w internatach. Są to dzieci pochodzące z całego kraju, często mieszkające bardzo daleko i opuszczające swoje rodziny. Zdarza się też, że dzięki tej pomocy materialnej dziewczyny zostają wysłane na studia do Indonezji, co otwiera im szansę na zdecydowanie lepszą przyszłość.

 

 Marta Guziakiewicz
Na podstawie opowiadań s. Joanny Goik o Timorze Wschodnim