Moja misja w Ghanie powoli zmierza ku końcowi, ale zdecydowanie w ostatnim czasie nie brakuje mi wrażeń. Ostatnie trzy tygodnie spędzam głównie w rozjazdach. Teraz kilka dni spędzam na placówce u salezjanów w Ashaiman, ale tu w zasadzie odpoczywam ze względu na malarię. Mimo wszystko chcę się z wami podzielić doświadczeniem z drugiej placówki, na której byłam.
W Kwahu Tafo miałam okazję przez tydzień pomagać pielęgniarzowi-psychiatrze z tamtejszej kliniki w codziennych obowiązkach. Polegały one głównie na wizytach domowych do pacjentów chorych psychicznie oraz bieżącym uzupełnianiu dokumentów. Na początku miałam mieszane uczucia co do tego wszystkiego, bo przecież nie mam nic wspólnego z medycyną, a co dopiero z psychiatrią. Nie wiem, czego czułam wtedy więcej – strachu czy ekscytacji. Ale jedno jest pewne. Wizyta u jednej z pacjentek zmieniła we mnie coś, czego nie jestem jeszcze w stanie w pełni nazwać.
Tego dnia poznałam Ją i Jej historię. Historię ciężkiej choroby, społecznego odrzucenia i walki o samą siebie. Schizofrenia w Ghanie często oznacza wykluczenie przez rodzinę i społeczeństwo, utratę pracy, a czasami nawet brak jedzenia lub wody pitnej.
Może i jest za mało szpitali psychiatrycznych, może i jest za mało lekarzy i pielęgniarzy przeszkolonych w tym kierunku, może i jest niska świadomość wśród mieszkańców, że takie choroby to nie klątwa lub kara za grzechy, ale zamiast tego są tu ludzie, którzy naprawdę potrafią zatroszczyć się o innych.
Kobieta, o której wspomniałam, została znaleziona przez pielęgniarza naga na środku ulicy. Została wtedy zabrana do miejscowej kliniki na badania i wywiad lekarski, żeby znaleźć przyczynę jej zachowania. Ciężko było o jakikolwiek kontakt, bo zamiast słów słychać było głównie bełkot. Dość szybko padła diagnoza o schizofrenii i podjęto leczenie. Spotkałam ją po mniej więcej dwóch miesiącach od rozpoczęcia terapii lekami. Progres można zauważyć gołym okiem, ale wciąż czeka Ją wiele wysiłku i ciężkiej pracy nad sobą, aby wrócić do pełni zdrowia.
Kiedy dotarliśmy z pielęgniarzem pod Jej dom, zanosiła do środka wodę. To dobry znak. W Ghanie osoby z tą chorobą często nie dbają o higienę i podstawowe życiowe potrzeby. Jednak żeby dostać leki, musi być czysta (mają taką umowę z pielęgniarzem, żeby bardziej Jej zależało). Przy nas obcinała sobie paznokcie żyletką, zgrzytając przy tym wszystkim zębami w rytm jakiejś melodii. Później przyszła pora na zastrzyk z lekami i chwilę rozmowy. Następnie ruszyliśmy w drogę do kolejnego pacjenta.
Takie cotygodniowe wizyty powtarzają się, aż chory będzie w stanie wrócić do pracy i życia w społeczeństwie. Obecnie klinka pod swoją opieką ma trzech lub czterech takich pacjentów. Czasami nawet mijaliśmy ich, pracujących na straganie, idąc ulicą.
W Ghanie trudno mówić o zdrowiu psychicznym będąc wśród ludzi, którzy uważają to za klątwę lub grzech. Świadomość tego typu chorób nie osiąga szczytów górskich, ale dzięki projektom organizowanym w szkołach, parafiach i klinikach ma tendencję wzrostową. Najczęściej leczone są schizofrenia i epilepsja, ale depresja i stany lękowe są niestety niemal niezauważalne przez osoby trzecie. Skutkuje to rosnącą z roku na rok liczbą samobójstw. Najbardziej przeraził mnie fakt, że bardzo często są to dzieci (nawet kilkuletnie).
Nie było to dla mnie proste doświadczenie i cały czas przetwarzam w głowie wszystkie przypadki, ludzi i wiedzę, którą zdobyłam. Na szczęście wciąż istnieją ludzie, którym zależy na innych i robią wszystko, co w ich mocy, żeby przenieść służbę zdrowia psychicznego na wyższy poziom.
Dlatego teraz mam ogromną prośbę. Zauważajmy siebie nawzajem i nie wykluczajmy nikogo, tylko dlatego, że jest inny, bo nie znamy jego historii.
Eliza Malinowska
Kwahu Tafo, Ghana