Święta Bożego Narodzenia to czas przygotowania, jak wszędzie. Ubieranie choinek, przygotowanie szopki i ozdób świątecznych, świątecznego jedzenia. Pierwszy raz w życiu kosiłem trawę w grudniu, aby prezentowała się ładnie na ten świąteczny czas.

Jednym z moich zadań na misjach było zajmowanie się zielenią. Większość chłopaków pierwszy raz w życiu widziało kosiarkę i próbowało zrozumieć jak ona działa, bo na co dzień kosi się trawę ręcznie. Miałem wtedy wielką publikę sprawdzającą moje umiejętności i oczywiście kilkudziesięciu pomocników do wywiezienia skoszonej trawy.

Jak Zambijczycy koszą trawę? Biorą maczety do ręki i koszą dość dużą powierzchnię trawy, która bardzo szybko przy tych warunkach klimatycznych odrasta. Robią to wszyscy w porze deszczowej, nawet uczniowie w czasie przerwy między zajęciami, w ramach wdzięczności, że mogą się uczyć, nie płacąc za to. A uczą się dzięki wsparciu z programu Adopcji na Odległość.

Kolejnym świątecznym wspomnieniem był wyjazd z chłopakami na zakupy do sklepu spożywczego oraz na market z ubraniami. Tradycją w Ciloto jest, że raz w roku każdy z chłopców ma przeznaczoną niewielką kwotę na wydanie w tych marketach. Logistyka i zaufanie do chłopaków ogromne, bo trzeba pamiętać, że na ulicy nauczyli się brać często nieswoje rzeczy, nie płacąc za nie i są w tym bardzo dobrzy.

Każdy, kto kiedyś był na zakupach z dzieckiem w supermarkecie śmiało może sobie wyobrazić: dzieci, które w większości pierwszy raz w życiu tam były, które często w swoim życiu głodowały przez kilka dni… Tak, byłem na najpiękniejszych zakupach w moim życiu z ponad 70 chłopcami ulicy, którzy zabrali wszystkie wózki i koszyki w kilka sekund. Musieliśmy im wytłumaczyć, że jeden wystarczy na kilku. Ubrali się na zakupy w swoje najlepsze ubrania, nie mówiąc nawet, jak wielka była radość z wkładania i wykładania (głównie słodyczy) z koszyka.

Widok osób pracujących, dokładających na półki z magazynu nowe produkty i ochrony nieustannie nam towarzyszącej był bezcenny. To były długie zakupy, bo każdy z opiekunów stał z telefonem i liczył kto, co i za ile właśnie kupuje. Tak samo długi rachunek przy kasie oraz zapakowanie tego wszystkiego w oddzielne torby i podpisanie czyja to już własność. Na markecie z ubraniami szukanie i przymierzanie: spodni, koszul, pasków oraz butów, które miały być przeznaczone tylko na wyjście do kościoła. Pamiętam jak jeden chłopak dumnie siedział na Mszy świętej w święta z nieodpiętą metką. Chciałem ją usunąć, ale powiedział „Zostaw” i wtedy pomyślałem, że może to być pierwsza w jego życiu nowo kupiona koszula.

Po powrocie chłopcy musieli zdecydować, co ze swojej paczki odkładają dla dzieci ze slumsów z najbliższej okolicy, z którymi później podzielili się swoimi słodkościami. Chłopaki dostali swoje paczki z jedzeniem w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Pamiętam, jak każdy chodził z plecakiem i pilnował swoich słodyczy. Jak było ich mniej, dobrali się w grupy kilkuosobowe i po przeliczeniu komisyjnym wyznaczali jednego do pilnowania tego drogocennego plecaka przez cały dzień. Później wieczorne przeliczenie i podzielnie się lizakami, ciastkami. Rano przed szkołą kolejny raz sprawdzenie stanu po nocy i wyznaczenie kolejnej osoby.

Nie wiem jak Ty, drogi czytelniku, ale ja też kiedyś dostawałem taką paczkę i tak samo codziennie sprawdzałem, czy mam wszystkie słodycze w swojej świątecznej bożonarodzeniowej paczce. Mimo, że może niektórzy z nich jedli takie rzeczy pierwszy raz w życiu, to chcieli podzielić się nimi też z nami. To były inne święta Bożego Narodzenia niż te, jakich do tej pory doświadczałem, ale były niesamowitym czasem, spędzonym w mojej nowej licznej zambijskiej rodzinie.

 

Radosław Kozakiewicz,
Pracował w Makululu, w Zambii