To praca z młodzieżą, z młodzieżą, jeszcze raz z młodzieżą. Całe moje życie kapłańskie pracuję z młodzieżą. Jestem kiepskim proboszczem, bo nim nigdy nie byłem, ale dobrze czuję się z młodzieżą.
Moja praca to po prostu bycie z ludźmi, a szczególnie z dziećmi i z młodzieżą. Czasem zdarzają się sytuacje wyjątkowe. Ostatnio Pan Bóg posłużył się nami, salezjanami, aby uratować życie dwóm chłopcom. 10 km od Kazembe jest szpital misyjny. Jeden chłopiec miał opuchliznę na twarzy, która rosła z dnia na dzień. Chłopiec od trzech dni nie mógł nic mówić, jeść, we wszystkim przeszkadzała opuchlizna. Dwa tygodnie wcześniej dyrektor pobliskiej szkoły zmarł z podobnymi objawami. Rodzice zamiast iść do lekarza, poszli do szamana, który ponacinał skórę twarzy. Widziałem krew na policzku. To jeszcze pogorszyło sytuację. Wziąłem chłopca i jego matkę i pojechaliśmy do lekarza. Od razu został zatrzymany na tydzień w szpitalu. Dostał serię antybiotyków. To uratowało mu życie. Drugi chłopczyk, który chorował, był słaby. Ludzie myśleli, że choruje na malarię, a on złapał tyfus. Zainterweniowaliśmy, zawieźliśmy chłopca i jego matkę do szpitala. Po dwóch tygodniach chłopiec był zdrowy. Troska o dzieci, które przychodzą na naszą placówkę, to cześć naszej codziennej pracy. A Pan Bóg posługuje się nami, by dokonywać cudów w ich życiu.
Najmocniej jestem związany z Domem Księdza Bosko, gdzie spędzam większość mojego czasu. Mieszka tu 83 chłopaków, którzy znaleźli się w sytuacji zagrożenia społecznego. Razem tworzymy Rodzinę. Jestem dla nich matką, ojcem, bratem, przyjacielem, doradcą. Atmosfera domowego ciepła to główny powód, dla którego chłopcy u nas zostają. Nie bez znaczenia jest także możliwość nauki i zdobycia zawodu, które Dom Księdza Bosko oferuje chłopcom. Nasz dom nie ma żadnej pomocy państwowej, więc moim zadaniem jest znalezienie funduszy dla każdego naszego wychowanka. Szukam sponsorów i dotacji w organizacjach na całym świecie.