Nie oceniam. Nie poprawiam. Nie zmieniam. Rzeczy mnie zadziwiają. Ludzie mnie zaskakują. A ja patrzę, obserwuję, podziwiam, nie dowierzam. Nie wszystko da się zrozumieć, nie wszystko da się wyjaśnić. W życiu najlepiej, kiedy jest nam dobrze i źle. Kiedy jest nam tylko dobrze – to niedobrze – pisał ks. Jan Twardowski.

Przez miesiąc mieszkałam na placówce sióstr salezjanek w Etiopii. Zbyt krótki czas, aby pisać o życiu ludzi w tym kraju. Prowadziłam oratorium, obserwowałam ludzi, zadawałam pytania o zwyczaje, tradycję. Etiopia to kraj, gdzie dominuje Kościół Ortodoksyjny.

Widoki z okna

Dookoła różnorodność. Na jednej z ulic stolicy – Addis Abebe, stoją rzędy sklepów, hotele, budynki urzędowe, a na środku jezdni spaceruje koń. Koń wielkości osła. Gryzie trawę na pasie zieleni, który przedziela jezdnie.

Czemu ten koń pasie się na środku drogi, a nie poza miastem? Bo właściciel nie ma pieniędzy, aby go uśpić. Koń jest chory. Codziennie rano właściciel wygania go na ulicę. Niech szuka sobie jedzenia. Wejdzie pod koła jadącego samochodu – nie szkodzi! Rozwiąże się problem właściciela. A sępy, które czekają na padlinę już nad nim krążą.

Jedziemy samochodem. Wyglądam przez okno. Na polu dwa woły ciągną drewniany pług. Za nimi mężczyzna. Pogania woły i przytrzymuje pług. Z ramienia zwisa mu gruby, około 2-metrowy powróz.

Jedziemy dalej. Wita nas rząd szklarni. Szklarnie utrzymują Holendrzy. Wielu Etiopczyków narzeka na współpracę. Czują, że są traktowani jak tania siła robocza. Wykorzystują glebę, słońce, wodę pod uprawę róż. Codziennie samolot transportuje te róże do Holandii. Państwo ma niewielkie korzyści z uprawy. Właściciele płacą łapówki. Nie odprowadzają podatków.

Kilka lat temu podobne szklarnie budowali w Kenii – wspomina jedna z misjonarek – opryski i chemikalia, których używano do uprawy róż przedostawały się do jeziora. Piękne flamingi, brodzące nad brzegiem jeziora, odleciały. Z jeziora pozostała kałuża. Ryby wymarły. Rybacy stracili pracę i pożywienie. Po 10 latach pracy w szklarni niektórzy Kenijczycy tracili wzrok. Cierpieli na chorobę płuc. Dwie godziny przed rozprowadzeniem oprysku żaden biały już nie pracował. Kenijczycy nie mieli takich przywilejów. Po kilku latach rząd Kenii zabronił takich hodowli. Przenieśli je do Etiopii. Aby zamaskować negatywne skutki swojej działalności w Kenii, wybudowali w Etiopii kilka szkół i szpitali.

Skręcamy w ulicę. Żadnych samochodów oprócz naszego. Dwóch przedszkolaków z plecakami dziarsko maszeruje środkiem drogi. Schodzą na bok, kiedy się do nich zbliżamy. Głośno rozmawiają. Nagle krzyk. Odwracam się do tyłu. Co ich tak wystraszyło? W ich stronę szedł pies, zatrzymał się i usiadł na tylnych łapach, kiedy chłopcy się do niego zbliżali. Chłopcy chwytają się za ramiona i się cofają. Idą kilka kroków i się zatrzymują. Biorą w dłonie kamienie. I idą w kierunku psa.

Dojeżdżamy do skrzyżowania. Na murku siedzą dwaj chłopcy. Na oko 8-9 lat. Machają rękami. Śmieją się. Rozglądam się dookoła. Co ich tak bawi? Przez środek jezdni jadą czarne, plastikowe torebki. Jadą w stronę skrzyżowania. Chłopcy doczepili do czarnych torebek po cztery kółka z nakrętek i połączyli patykami. Podmuch wiatru lub wydech z rury samochodu napełniał zawartość torebek. I mknęły jak wyścigówki. A chłopcy dopingują, aby ich wyścigówka wygrała.

Twoje grzechy będą odpuszczone

Idziemy na bazar w Dilla. Co kilka kroków mijamy żebraków. Starzy, młodzi. Wystawiają dłonie. Od czasu do czasu potrząsają nią z nadzieją uzyskania paru groszy. W Etiopii żebranie jest powszechne. Większość społeczeństwa należy do kościoła ortodoksyjnego. Wielu ludzi wierzy, że kto da jałmużnę jego grzechy zostaną odpuszczone. Mijamy też mężczyzn z motykami. Stoją w szeregu i czekają. Na co tak czekają? Czekają, aż ktoś ich najmie do pracy, jak w „Przypowieści o robotnikach w winnicy”. Mijamy budki, mijamy wiaty. W budce kupisz buty, zamówisz jedzenie. Pod wiatą napijesz się kawy. Do tej pory w Etiopii odbywa się ceremonia parzenia kawy. Rytuał, który pielęgnuje się w domach, jak również na ulicy i w przydrożnych budkach.

Zatrzymujemy się przed jedną z wiat. Na środku stoi mały, prostokątny stolik, a na nim filiżanki i spodki. Obok stolika palenisko – garnek na trójnogu. W środku jarzą się węgle. Na ruszcie stoi czarny dzbanek z kawą. Dookoła stolika, w nieładzie leży zielona trawa, a na niej niedbale porozrzucane świeże kwiatki.

Na ulicy ruch i gwar. Trudno przejść na druga stronę. Co chwila przejeżdża samochód albo motor albo badżadzia – niebieska taksówka. Badżadzia z zewnątrz przypomina mały samochód, ale w środku to już motor na trzech kołach. Z przodu siedzi kierowca, a na tylnym siedzeniu przewozi dwóch lub trzech pasażerów.

Ruch nie tylko na ulicy. Na chodniku też. Rozglądamy się dookoła, aby nie wejść w przechodniów albo w osły. Chodnikiem chodzą ludzie. Chodzą osły. Chodzą krowy. Zwierzęta idą w rzędzie. Na grzbiecie niosą suche gałęzie i wypchane worki.

Dotarliśmy do bazaru. Wędrujemy miedzy straganami. Kupujemy warzywa, owoce i przyprawy. Przyłącza się do nas młody chłopak, na oko ma 14 lat. Pokazuje, że może nam umyć buty. Tak zarabia pieniądze. Kiwamy głową na nie. Idzie za nami. Nie daje za wygraną. – Jestem biednym uczniem, zbieram na szkołę. Wywracam na zewnątrz kieszenie w spodniach. Pokazuję, że są puste. Parska śmiechem.

Wracamy na placówkę. Zatrzymuje nas kobieta. Na plecach niesie chłopaka. Chłopak tak wysoki jak ona. Jak kobieta daje radę go nieść. Obwiązała go chustą. Tylko nogi mu zwisają. Prawa napuchnięta. Z wielkiego ropnia na goleniu sączy się ropa. Ranę pokrywa brązowa papka. Ropa i papka wydzielają nieprzyjemny zapach. Kobieta prosi nas o pieniądze na lekarstwa. Siostra salezjanka zaprasza ją do kliniki, która znajduje się na terenie misji. Kobieta zmienia zdanie. Prosi o pieniądze na jedzenie.

Małgorzata Dadej