Pomagam jako ratownik medyczny w klinice w Kwahu Tafo w Ghanie. W ośrodku nie ma lekarza, jednak świetnie wyszkoleni felczerzy dobrze radzą sobie z lokalnymi chorobami. Moje zadanie polegało na poznaniu placówki i jak najlepszym wpasowaniu się w nią.
Na początku trafiłem do laboratorium, gdzie już pierwszego dnia dane mi było zobaczyć pod mikroskopem malarię. Jest to najczęstsza choroba tutaj. Całe szczęście odpowiednie leki są tanie i łatwo dostępne. Malaria jest najgroźniejsza dla małych dzieci, które nie wykształciły jeszcze swojego układu odpornościowego i są bardzo podatne na niedotlenienie spowodowane zniszczeniem nośnika tlenku. Ghana jest jedynym z trzech krajów, w których dostępna jest szczepionka na tego pasożyta, jednak program jest falowy i nasz region jeszcze jej nie dostał.
Następnym miejscem, w którym miałem okazję pomagać, był gabinet felczera. Porównywaliśmy nasze standardy do tutejszych. Mimo że klinika posiada sporo leków, przewlekle chorzy pacjenci, po jakimś czasie zazwyczaj zaprzestają leczenia. Spowodowane może być to brakiem pieniędzy, chęci pójścia do apteki czy mentalności, która podpowiada im, że skoro wzięli dwa opakowania leków, powinno pomóc i nie rozumieją potrzebny ciągłego brania leków. Z tego powodu trafia do nas sporo pacjentów z przełomem nadciśnieniowym, atakiem asymetrycznym czy zaniedbaną cukrzycą. Nie wszystkim chorym jesteśmy w stanie pomóc w klinice. Część odsyłamy do większych ośrodków. Miałem też przypadek, w którym szybko musieliśmy zawieźć karetką pacjentkę z atakiem asymetrycznym, w którym osoba dusiła się na naszych oczach i leki dostępne w klinice nie pomagały.
Właśnie wyjazdy karetką są miejscem, w którym jestem w stanie dać najwięcej z siebie. Podczas jazdy monitoruję stan pacjentów i muszę starać się przewidzieć, co z jakiego układu może się pogorszyć i być na to przygotowanym. Miałem raz pacjenta z wielkomiejscowym złamaniem kończyny górnej, który był w miarę stabilny. Poza mierzeniem ciśnienia i saturacji moim najważniejszym zadaniem było upominanie kierowcy, żeby nie jechał tak szybko. Szybkość na dziurawych i wyboistych afrykańskich drogach, często dla pacjenta urazowego może skończyć się śmiercią.
Przebywając w wiosce nieopodal, miałem też przypadek elektryka, który spadł z 4-metrowego słupa. Na ustach miał zmieszaną ślinę z krwią i ciężko oddychał, używając dodatkowych mięśni oddechowych. Saturację miał 90 i o dziwo musiałem się upominać, żeby dostał tlen. Osłuchowo wykluczyłem odmę, dotykiem stwierdziłem stabilność klatki piersiowej i wysłuchałem ściszenie szmeru po prawej stronie. Przygotowałem sprzęt na możliwe zatrzymanie pacjenta i ruszyliśmy w drogę do ośrodka referencyjnego. Podczas przenoszenia pacjenta i jazdy naprawdę wyboistą drogą, stan mu się pogarszał. Moim zdaniem, uparcie się, na wzięcie tlenu na transport uratowało mu życie. Nie rozumiem, czemu dla mnie coś tak podstawowego jest dla nich takim problemem mentalnym. Butlę z tlenem wszak mieli. Następnego dnia dowiedziałem się, że przenieśli go do jeszcze innego ośrodka i nie wzięli butli z tlenem i jak pacjent znów zaczął się pogarszać, wrócili się po nią.
Innego razu wybrałem się z pracownikami działu psychiatrycznego do ich domowych pacjentów. Większość z nich miała schizofrenię. W Ghanie jest to dość duży problem, ponieważ kulturowo choroby psychiczne to rodzaj klątwy, którą można się zarazić. Osoby chore nie dostają, więc odpowiedniego wsparcia rodziny, jeśli w ogóle jakieś dostają. Psychiatrzy co jakiś czas zaglądają do pacjentów, pomagają się myć, sprawdzają samopoczucie i czy leki działają oraz jeśli trzeba, zmieniają dawkę. Starają się też edukować rodziny i ludzi, że jest to choroba jak każda inna i nie ma czego się bać. Podczas tego wyjazdu byłem świadkiem, bardzo smutnej sytuacji. Pacjentka z epilepsją, przez chorobę, została wyparta z rodziny i pozostawiona sama sobie. Z racji, że z padaczką nie jest w stanie pracować, znalazła się w skrajnej biedzie. Jadła to, co czasem ktoś jej dał lub to, co kupiła za pieniądze ofiarowane przez psychiatrów. Ponieważ kupowała głównie produkty zbożowe, żeby się zapchać, wystąpiło u niej odbiałczenie, co jedynie spotęgowało padaczkę i jeszcze bardziej zniwelowało jej szansę na funkcjonowanie. Obecnie pacjenta boi się nawet podgrzać cokolwiek, żeby podczas gotowania nie dostać ataku i się nie popatrzyć. Umiera też powoli śmiercią głodową. Samotność osób starszych i schorowanych jest tu ogromnym problemem. Zastanawiałem się, czy nie da się zrobić jakiegoś ośrodka, w którym samotni ludzie pomagaliby sobie nawzajem. Jednak to wymaga chęci i pieniędzy, których tu brakuje.
Co jeszcze tu robię? Pomagam szczepić dzieci i asystowałem przy obrzezaniu małych chłopców. Poza tym moje główne zajęcia to wkłucia, pobieranie krwi na badania, podawanie leków, zmienianie kroplówek i opatrywanie ran.
Kamil Zdanowicz
Kwahu Tafo, Ghana