Minęło już dokładnie 28 dni, odkąd z Julią znajdujemy się w Afryce, niewiarygodne jak ten czas szybko leci! I jak jest? Zdecydowanie za gorąco. Po tygodniu spędzonym w stolicy Zambii – Lusace, gdzie przyzwyczajałyśmy się do afrykańskich klimatów, udałyśmy się w drogę na naszą placówkę – do Mansy.

Myślę, że śmiało możemy powiedzieć, że czujemy się tutaj już jak w domu, naszym domu, gdzie spędzimy najbliższe 8 miesięcy. Towarzyszy nam także ogromna radość i ciekawość co przyniesie każdy kolejny dzień, a teraz czas jest bardzo wyjątkowy, bo zaczął się Adwent czas oczekiwania, który jest czasem pięknym, ale zarazem trudnym dla nas.

W Mansie znajduje się parafia, przedszkole, szkoła podstawowa, średnia i oratorium. Łapiemy rytm placówki i nawiązujemy jeszcze bliższe relacje ze wspólnotą i ludźmi, którzy mieszkają niedaleko nas, ale też coraz bardziej poznajemy ich kulturę. W niedzielę po raz pierwszy udałyśmy się na Mszę Świętą w ich tradycyjnym stroju – „chitenge”.  Bardzo przypadły nam do gustu, więc przechodząc przez market, nie ma opcji, żebyśmy nie kupiły nowej- w końcu trzeba wspierać lokalny biznes.

Codziennie dzień rozpoczynamy Mszą Świętą sprawowaną w ich lokalnym języku – bemba, co stanowi dla nas trudność, bo tak naprawdę tego języka nie można przyrównać do żadnego innego, no może do chińskiego. Następnie jemy śniadanie, które w zależności od tego czy jest prąd, przyjmuje różną postać, podobnie jak nasze przedpołudniowe obowiązki. Później jemy obiad, gdzie codziennie czeka na nas „nshima” – papka z mąki kukurydzanej, którą najlepiej jeść rękami. Następnie czas odpoczynku – biegamy, uczymy się języka, a teraz motywacja jest jeszcze większą, gdyż jednym z naszych postanowień jest nauczenie się modlitw właśnie w języku bemba! Później następuje dla nas wyczekiwany moment – idziemy do oratorium, gdzie właśnie zaczęły się przygotowania do jasełek, ale także odbywają się zajęcia karate, na które przychodzi około 30 chłopców, w różnym wieku i w różnym stopniu zaawansowania, więc ja również postanowiłam spróbować swoich sił. Nie dość, że byłam jedyną dziewczyną tam, to jeszcze białą, ale to nie stanowiło żadnego problemu, wręcz przeciwnie. Następnie spacerując, odmawiamy różaniec i udajemy się do naszej kaplicy na modlitwę brewiarzową, a później na kolację ze wspólnotą, gdzie mamy ograniczone pole widzenia, ze względu na dalsze braki prądu. Od 21 do 6 rano jest nielimitowany, co – nie sądziłyśmy – że będzie nam sprawiać tak ogromną radość. Tak pokrótce wygląda nasz każdy dzień, gdzie doświadczamy zwykłej, ale też przepięknej codzienności.

Reakcje ludzi na nasz widok są bardzo różne. Jedni witają się z nami, pozdrawiają, pytają co słychać, zapraszają do siebie, a inni krzyczą na nas ,,muzungu”, co oznacza w ich języku biały i nie są chętni do poznania nas, ale ks. Antonio, który ma bardzo luźne podejście, cały czas powtarza, że jest tu bardzo bezpiecznie. A dzieci jak to dzieci – biegną, ściskają, podają rączki, przybijają piątki, chcą robić dosłownie wszystko z nami, kompletnie przy tym nas nie rozumiejąc, bo nie znają języka angielskiego. Po prostu cieszą się naszą obecnością i dzielą się bezwarunkową miłością, co jest niesamowite, że takie malutkie istoty, sprawiają, że nasze serce jest w milionie kawałków.
Dziś właśnie nastał dla nich wyjątkowy dzień, zakończenie roku szkolnego, gdzie nadszedł czas miesięcznych wakacji, a już w styczniu rozpoczną naukę w następnej klasie.

Asia Matuszek
Mansa, Zambia