Kuba kojarzona jest z rajem. Turyści oblegają hotele i plaże. Czysty piach, błękitne niebo i woda, dziewicze widoki. Do tego luksusowy hotel. Wystarczy jednak wyjść na ulice przeciętnego miasta lub pojechać do wioski, żeby zamiast raju zobaczyć obraz nędzy.

Szafa, lodówka, wiatrak. Obok trzy łóżka. Nad niską lodówką przymocowany jest metalowy wieszak. Tutaj wiszą wszystkie ubrania. Domy na wioskach są małe, często jedno lub dwuizbowe. Ściany zewnętrzne zbudowane z desek, a dach z blachy falistej. Pomieszczenia wewnątrz budynku oddzielane są cienkimi ścianami ze sklejki. Czasami kuchnie urządza się na podwórku. Tutaj nie dotarła IKEA i jej pomysły na urządzanie 20 metrów kwadratowych. Ludzie żyją biednie. Zarabiają 15-30 dolarów na miesiąc. Koszty życia są znacznie wyższe. Pralka kosztuje 400 dolarów. Trzeba na nią pracować ponad rok. W wioskach bywa tak, że jest jeden publiczny telefon. Jedna osoba obsługuje wszystkie połączenia. Odbiera wiadomość, udaje się do adresata i je przekazuje. Oczywiście za drobną opłatą.

Podwójne życie

W kubańskim mieście spotka nas wiele paradoksów, które może skojarzą nam się z komediami Barei. Kto pamięta kartki na żywność? Na Kubie funkcjonują dalej. W ramach miesięcznego przydziału mieszkaniec otrzyma ryż, fasolę, olej, czasem też jajka, kilka plasterków mortadeli, cukier, sól czy kawę. Ryż wydawany na kartki trzeba kilka razy przepłukać z robaków i piasku. Wszystko w ilości niewystarczającej. Dlatego funkcjonują dwa rodzaje sklepów: bodega, gdzie wydawana jest żywność na kartki i markety, w których można kupić wszystko. Pod warunkiem, że ma się za co.

W kraju funkcjonuje podwójna waluta. Peso CUC, które jest wymienne i Peso CUP, niewymienne i określane jako moneta narodowa. Jedne dla turystów, drugie dla mieszkańców. Podobnie jest z transportem. Dla turystów przygotowane są piękne autobusy, odnowione taksówki i różnego rodzaju pojazdy turystyczne. Mieszkańcy jeżdżą tzw. kamionami. Jest to blaszany autobus, z czterema szybami lub wąskimi otworami. Często zamiast foteli są ławki.

6 m2 dla 30 dzieci

Siostry salezjanki prowadzą oratorium w mieście oraz jeżdżą do pobliskich wiosek. Tam organizują spotkania, zabawy i pomagają rodzinom. Siostry starają się przywozić dzieciom bloki rysunkowe, kredki, piłki, klocki, gry planszowe. Czasami w małym pomieszczeniu przebywa grupa 30 dzieci. Każdy ma mały kawałek podłogi i cieszy się, że może pokolorować rysunek. Nie trzeba im wiele. Każde spotkanie w oratorium siostry kończą podwieczorkiem. Tak też było podczas jednej z katechez. Dzieci oglądały film o rozmnożeniu chleba przez Pana Jezusa. Jedna z dziewczynek zapytała się s. Anny, czy Pan Jezus mógłby przyjść też do nas. Misjonarka zrozumiała jej pytanie. Po katechezie rozdawała dzieciom ciastka. Dziewczynka przytuliła się i powiedziała:
– Dziękuję, wierzę, że Pan Jezus przysłał siostrę.

W co drugą niedzielę młodzież z wioski ma okazję przyjechać na Mszę do kościoła. Siostry opłacają im autobus i zapewniają skromny posiłek. Po Mszy jest czas na katechezę.

Paradoksalnie okazuje się, że o Kubie wiemy niewiele. Nasze wyobrażanie mogą bardzo różnić się od realnej sytuacji tego kraju. Nie brakuje tam biedy, chorób, zawiłości społecznych i problemów. Nie jest to raj na ziemi, choć rząd kubański go tak przedstawia.

 

Na podstawie wywiadu z siostrą Anną Łukasińską FMA