Odkąd nowy szef warsztatu wziął sprawy w swoje ręce, mamy pełne ręce roboty. Pracuję na produkcji oraz asystuje studentom drugiego roku, natomiast pierwszoroczni na razie obserwują i zadają pytania. W zeszłym tygodniu zrobiliśmy stoły i krzesła dla Sióstr z Cottolengo, ośrodka misyjnego dla dzieci i młodzieży z wirusem HIV. W sobotę pod koniec pracy pojechaliśmy je dostarczyć. Dzieci przybiegły, gdy tylko postawiliśmy meble przy wejściu. Dawno nie widziałem tyle radości i to z tak małej rzeczy. Entuzjazm przerwało zdziwienie, kiedy zorientowały się, że stoły przywiózł biały człowiek. Nieśmiałość nie trwała długo, dzieci chwyciły mnie za ręce i oprowadziły po całym ośrodku. Kuchnia, pralnia, pokoje, łóżka, łazienka, szafa, buty i nawet szczoteczki do zębów. Dzieci strasznie się ucieszyły, że mieszkam niecały kilometr od nich. Zaprosiły mnie do siebie, jak tylko będę miał czas.
Od nowego roku, w tym i szkolnego, postanowiliśmy założyć szkolną drużynę piłkarską. Tak więc zostałem trenerem. Trenujemy 3 dni w tygodniu: wtorek, czwartek i piątek. Na pierwszy trening przyszło 18 osób i z każdym kolejnym było coraz więcej. Ostatnio było ponad 30 osób. To zdecydowanie za dużo biorąc pod uwagę, że dysponujemy tylko jedną piłką. Tydzień temu rozegraliśmy swój pierwszy mecz z braćmi z seminarium, który zakończył się wynikiem 4:3 dla rywali. Emocji nie brakowało, porażka była dla nas dobrą lekcją. Teraz przed nami kolejny mecz z juniorską drużyną z okolicy. Po każdym treningu kapitan zbiera wszystkich i odmawia modlitwę dobrze, że nie widzieli mojej zdziwionej miny za pierwszym razem, gdyż byli tak mocno skupieni na modlitwie. Teraz wydaje mi się to oczywiste, choć przyznaje, że pierwszy raz się z tym spotykam. Cieszę się, że mogę być częścią salezjańskiej wspólnoty w Nairobi. To miejsce daje mi ogromną radość.
Jakub Ludwiczyński
Nairobi, Kenia