WYPRAWY MISYJNE KSZTAŁCĄ
Słowa refrenu z Psalmu 19: «Słowa Twe, Panie, dają życie wieczne» (Ps 19, 8-9. 10-11), mówią o pewnym dobru, które ktoś otrzymał i pragnie się nim z kimś podzielić. Tym dobrem jest nadzieja, wiara; dobrem jest wiedza, mądrość oraz umiejętność zastosowania jej w życiu. Wybrani na przewodników duchowych ludzie otrzymywali nieraz od Boga nakaz ogłaszania pewnych wskazań „poruszania się” albo „odnajdywania” w tym świecie. Wybrany przez Boga Mojżesz otrzymał kamienne tablice z Dekalogiem. Uczenie się nowych zasad to jak poznawanie nowej kultury (swego rodzaju katecheza), a przyjęcie jej to jak podpisanie pewnej umowy. Wprowadzanie Dekalogu staje się nową zasadą życia opartego na prawach Bożych. Jak w każdej umowie daje ona pewne korzyści, przywileje ale też określa niektóre wymagania. Była to swego rodzaju inkulturacja. Św. Paweł czuł się wręcz przymuszony do głoszenia: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii (1Kor 9,16c)”.
Do inkulturacji też należy zrozumienie czyjejś kultury, sposobu życia (jedzenia, polowania), zachowań, tradycji rodzinnych, zwyczajów, wierzeń, legend, opowiadania o bohaterskich wyczynach przodków, czy kult zmarłych. To wszystko staje się możliwe, kiedy misjonarz dobrze pozna własną kulturę. Kiedy potrafi oddzielić co jest dziełem Boga a co tylko ludzkim dopełnieniem. Jest to też okazja, aby „odświeżyć” własną wiarę i religijność! Chrześcijaństwo jest religią uniwersalną, nie negującą, lecz uzupełniającą wszelki wysiłek ludzki w dobrej wierze. Inkulturacja to także wprowadzanie czegoś nowego, to dopasowywanie się odmiennych kultur. Elementy ludzkie będą się ścierały lecz element Boski pozostanie bez zmian, trzeba tylko do niego dotrzeć. Cnoty ludzkie tj.: roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo, wymienione w Biblii (por. Mdr 8,5-7) są obecne w każdej kulturze. To nas łączy, to trzeba uszanować, jako coś osobistego danej społeczności.
W Księdze Syracydesa pisze prorok, że w Słowie Bożym znalazł rozległe wykształcenie (Syr 51, 13-20). Jako młodzieniec dużo podróżował, szukał jej i się modlił. Aż w końcu poznał mądrość a z nią Tego, który mu ją dał. Prawdziwa mądrość prowadzi do Źródła, do Boga. Potem oczyścił się z dawnych uczynków, by już na zawsze trwać przy niej, nieustannie dziękując za ten dar. Misjonarz też jest w pewien sposób podróżnikiem, szukającym mądrości w różnych kulturach. W każdej kulturze jest coś z odwiecznej prawdy, dobra i piękna, czasem trzeba tylko nieco „posklejać” to, co się rozsypało po grzechu pierworodnym pierwszych rodziców. Chrześcijaństwo jest właśnie takim „klejem”, kiedy głosi nam Dobrą Nowinę o Zmartwychwstaniu. O tym, że ustały nad nami moce żywiołów, demonów i panowanie ludzi – bogów, czyli dyktatur. Mówi nam, o stworzeniu wszystkiego przez Boga, o Jego cudownej, nieustannej Opatrzności nad dziejami ludzkości oraz o naszym przeznaczeniu, do szczęścia wiecznego w Niebie. Ewangelia o Zmartwychwstaniu też jest kolejnym stopniem inkulturacji, jak widać nie wszędzie tak samo jest przyjmowana.
Misjonarz ma ze sobą tylko Pismo Św. i Dobrą Nowinę o Zbawieniu, to mu powinno wystarczyć. Wszelka działalność socjalna, edukacyjna, medyczna, inżynieryjna jest na pewno bardziej widoczna i efektywna, ale musi iść w parze z rozwojem duchowym tubylców. Nie można ich z niczego wyręczać ani spłacać długu z przeszłości, za to, że jest się „białym”, czyli potomkiem kolonialistów. Wielu jest już dziś misjonarzy z dawnych krajów pokolonialnych. Misjonarz opuszczając swoją Ojczyznę, wyposażony we „własną kulturę”, wyrusza w nieznane, aby przez podobieństwo rodzimej kultury i wiarę w Boga otrzymaną w Kościele zmierzyć się z podwójnym przeciwnikiem. Najpierw musi walczyć z samym sobą, o własną tożsamość, to kim jest, z czego wyrósł i z czym tu przybył. Z drugiej strony powinien „wystawić się” na innych, tak jak handlarz wystawia swe towary pod ogląd, ocenę czy wymianę wśród obcych. Może tu poczuć się lekko niezrozumiałym, a nawet niezaakceptowanym. To nie znaczy, że wszystko jest złe i nie nadaje się do konfrontacji z miejscowymi. Trzeba spróbować czegoś innego, zrozumieć, jakie są ich oczekiwania.
Misjonarz nie tracąc swej tożsamości i wiary umie wyjść naprzeciw oczekiwaniom, aby wznowić dialog z daną kulturą. Spotkałem się kiedyś z takim stwierdzeniem, że ta nasza szkoła misyjna (Centro Professinal Dom Bosco w N`Dalatando, Angola) istnieje dla nas, bo nam jest potrzebna.
– Nie, właśnie dla was – odpowiedziałem – przecież nie ma tu drugiej takiej, gdzie jest wyrównywanie poziomów wykształcenia podstawowego dla dorosłych i pracujących, gdzie są różne kursy, tj: informatyka, księgowość i zarządzanie, język plemienny i obce itp.
– To wszystko, o czym mówisz padre jest dla was, dla misjonarzy! – powtórzył ze stanowczością – To prawda, że wasza pieczątka na certyfikacie liczy się u naszych władz, prawda że możemy z tymi papierami znaleźć łatwiej pracę, że być może polepszymy sobie byt – to nie zmienia faktu, że ta szkoła (budynki, podwórko, `patio`, boisko, kościół) wszystko to jest waszym dziełem, aby stworzyć przestrzeń do neutralnego spotkania z nami, z naszą kulturą afrykańską bantu, z naszym ludem kimbundo.
W rozumowaniu mego rozmówcy była pewna logika. Oni łaskawie wychodzą do nas, my tu (w szkołach) dajemy się im poznać, to nic, że czasem odejdą z niczym albo z naszym „papierem”, który ich upoważni do pracy w naszych firmach czy zakładach. Wejść w strukturę miejscowej rodziny, klanu, społeczeństwa nie jest łatwo. Musimy ciągle dawać wędkę, a nie rybę, resztę wybiorą sobie sami, co im jest przydatne.
Jako chrześcijanie wiemy, że Dekalog wypisany już nie na kamiennych tablicach, lecz w sercach – jest zgodny z prawem naturalnym, a więc dotyczy wszystkich istot ludzkich. Powie wspomniany prorok Syracydes, że „z całą starannością usiłowałem zachować Prawo; ręce wyciągałem w górę, a błędy przeciwko niej opłakiwałem” (por. Syr 51). Opłakiwać błędy, to też zadanie misjonarza, który musi w pewnym momencie zareagować na zło, które zaczyna się szerzyć czy to ma misji czy to na zewnątrz. Nie można, rzecz jasna, występować przeciwko miejscowym autorytetom, ale z autorytetem Słowa Bożego, Dekalogu – trzeba przypominać o wartościach nieprzemijających. Inaczej plemię zmierza w kierunku samozagłady.
Bywa, że narazimy się komuś, być może nawet władze podstemplują nam paszport z wilczym biletem, czyli zakazem ponownego wjazdu do ich kraju. Chroniąc ubogich i potrzebujących służymy samemu Chrystusowi, czasem ponosząc pewne konsekwencje np. prześladowanie, pomówienia, czary, szantaż aż do przemocy fizycznej włącznie. Misjonarze potrzebują dużo modlitwy, więcej niż inni. Mamy zatem głosić Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków (czy miejscowych ludów) – Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą (por. 1 Kor 1, 22-25). Poza tym, głosząc Chrystusa, wydobywamy wszystko to, co jest najpiękniejsze w człowieku, w jego kulturze, bo porównujemy z pierwowzorem, którym nie jest już stary Adam, lecz Chrystus – Syn Boży. Zgoda na przyjęcie Dobrej Nowiny to zgoda na stanięcie się nowym człowiekiem – Dzieckiem Bożym. Przez to stajemy się jedną wielką rodziną, czyli Kościołem. Wyprawa misyjna to wyprawa w głąb siebie.
Ks. Paweł Libor SDB,
misjonarz w Angoli