Misja w Kazachstanie była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. 3 lata temu po pierwszym wolontariacie w Zambii nie spodziewałam się, że jeśli kiedyś jeszcze wyjadę, to będzie to akurat Kazachstan. Kiedy zapadła decyzja potrzebowałam czasu, aby zaakceptować to, co Pan Bóg dla mnie przygotował. Po prostu musiałam zaufać.
Minęło już pół roku od naszego powrotu, a rok kiedy po raz pierwszy ujrzałyśmy kazachskie ziemie. Dom św. Marcela. To właśnie on przez 6 miesięcy stał się moim drugim domem. Siostra Wiera, siostra Rita oraz siostra Demetria podczas mojego pobytu opiekowały się osiemnaściorgiem młodych ludzi. Miałam ogromne szczęście dołączyć do tej wielkiej rodziny. Początki zawsze są trudne. Nie tylko z powodu różnic kulturowych czy bariery językowej. Dużym wyzwaniem było pokazanie, że każde z nich może mi zaufać, że to właśnie dla każdego z osobna przyjechałam, aby przy nich być.
Mój dzień rozpoczynałam od 7 rano, pomagając w czesaniu dziewczynek do szkoły. W czasie kiedy siostry chodziły na poranną Mszę Świętą, ja zostawałam z dziećmi, które miały na późniejszą godzinę do szkoły. Po śniadaniu każde z dzieci, poza maluchami, zabierało się do swoich obowiązków, jakim było sprzątanie domu. Od ok. godziny 10 pomagałam w odrabianiu lekcji głównie z j. angielskiego i matematyki. Po obiedzie o godzinie 12.30 przychodził czas na przygotowanie Wani i Dawida do szkoły, a następnie zaprowadzenie ich. Po drodze spotykaliśmy poranną grupę, która wracała po zakończonych lekcjach. O godzinie 15 prowadziłam Witalika na lekcje gry na gitarze. Piesze wędrówki były dla mnie bardzo cennym czasem. Dzięki nim mogłam jeszcze bardziej poznać dzieci i uczyć się języka rosyjskiego, którego przecież nie znałam. Po powrocie z lekcji gitary pomagałam starszej grupie w lekcjach. O 17.30 wszyscy spotykaliśmy się w kaplicy na wspólnej modlitwie różańcowej. W czasie kiedy siostry razem z dziećmi zasiadali do kolacji, ja udawałam się na wieczorną Mszę Świętą. Po posiłku następowała kontynuacja odrabiania lekcji. O godzinie 21 razem z siostrami i dziećmi szłam na wieczorną modlitwę. Na dobranoc każdemu kreśliłam krzyż na czole. Ten mały gest był dla nich bardzo ważny, niektórzy przychodzili nawet po kilka razy. W piątki wieczorem wszyscy razem gromadziliśmy się na wspólnym oglądaniu filmów. Dzieci zawsze z utęsknieniem czekały na ten dzień, bo mogły zawsze później iść spać.
Sobota zawsze była dniem generalnych porządków. O 10 przychodziłam i zabierałam czwórkę najmłodszych: Rimme, Wanię, Dawida i Ruslana. Ten czas spędzaliśmy na różnego rodzaju zabawach, zajęciach plastycznych czy zabawie na świeżym powietrzu, w szczególności zimą kiedy można było lepić bałwana i rzucać się śnieżkami. Po obiedzie przychodził czas na odrabianie lekcji. Na godzinę 18 wszyscy razem szliśmy do kościoła na Mszę Święta, a o 20 ponownie spotkaliśmy się w kościele, aby przy wystawionym Najświętszym sakramencie modlić się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Niedziela była dla nas dniem wolnym, ale zawsze towarzyszyłam dzieciom przy wspólnym obiedzie i kolacji. Czas posiłków był dla mnie najcenniejszy. Wiedziałam że to okazja, aby jeszcze bardziej zacieśnić relacje z dziećmi i siostrami. Krótko przed naszym wylotem razem z Anią miałyśmy okazję być świadkami przepięknej uroczystości. Pięcioro młodych ludzi z domu św. Marecla Rimma, Inna, Arina, Sergiej oraz Witali przystąpiło do I Komunii Świętej.
Z upływem czasu wiem, że pobyt w Kapchagay to był najcenniejszy czas, jaki mogłam przeżyć pomimo różnych trudności. Rimma, Wania, Dawid, Ruslan, Angelina, Rimma, Inna, Sasza, Sergiej, Arina, Luda, Jana, Arina, Sasza, Witali, Samat, Bigsat oraz Azat na długo pozostaną w moim sercu.
Agnieszka Malinowska
Kapchagay, Kazachstan