Witajcie Kochani!
Świat misyjny Was potrzebuje. Pan Bóg potrzebuje Waszych rąk. W moim Casa Don Bosco jest tylko 21 wychowanków, a ileż tu pracy! A jak jest setka dzieci na placówce? Albo więcej?
A tu od rana do nocy słyszysz: „Seniorita Ania, możesz mi pomoc w angielskim?”. „Seniorita, dziś jest zebranie w szkole, pójdziesz?”. „Seniorita, głowa mnie boli, krew mi leci, mam siniaka…”
Kołowrotek. Od rana do wieczora jestem z chłopcami. Brakuje czasem chwili na oddech. Ale to błogosławione zmęczenie. Dziś już mam oczy na zapałkach, ale wiem, że czekacie na nasze relacje. Zaczynam pisać, a tu przychodzi dwóch łobuzów Ryne i Severo i mówią, że jeszcze im nogi trzeba opatrzeć, a tu już po 22 (nie wiem czy pisałam, że robię tu za pielęgniarkę). Więc schodzę, zakładam rękawiczki i smaruję, zawijam, dmucham, żeby nie piekło. Jeden z nich miał dyżur sprzątania w łazience, więc jeszcze pytam: „uprałeś już łazienkę?”. Zaczynają się śmiać. No tak, zmęczenie.
W niedzielę sędziowałam mecze siatkówki. Bylibyście ze mnie dumni. Ale najbardziej to byście byli dumni, kiedy obroniłam trzy bramki w campionatos (mistrzostwach ichniejszych). Wybrali mnie bez przekonania i postawili na bramce. W nogę grałam wiele razy, ale nigdy na bramce. Udało się. Obroniłam dwa strzały Ermitano, naszego najlepszego piłkarza. Nie był zachwycony. A ja cieszyłam się bardzo. Mówili potem o mnie „buena arcera” czyli „dobra bramkarka”. Co tam ten dziesięciocentymetrowy siniak na piszczeli.
Moi chłopcy są cudowni. Zawsze jak już mam tak wszystkiego dość, przychodzi któryś i balsamuje moje serce. Dziś na przykład po dwóch godzinach zebrania w szkole, Miguel pomagał mi w gotowaniu. Rozbroił mnie całkowicie. Często opowiada historie ze swojego dzieciństwa z doliny, w której mieszkał. Dziś była historia o tukanie, w którego strzelał kamieniami. W końcu Miguel trafił tukana w głowę. Pytam: „Przeżył?”. „Nie bardzo” – odpowiada. „Jego głowa znalazła się „a otro lado” – po drugiej stronie”. Biedny tukan…
Mam tu swojego Jeża, tak jak Mały Książę miał swojego Lisa. Mój Jeż ma siedemnaście lat, twardy kark i harde spojrzenie. Ma swoje ścieżki, nie lubi jak mu się zwraca uwagę, nie lubi nowości, a zwłaszcza nowych osób. Mnie nie lubił od samego początku i na każdym kroku dawał mi to odczuć. Trudne to było dla mnie. Ale starałam się nie przejmować i pokazywać, że mi na nim zależy. Podchodziłam co dzień bliżej, albo po prostu stałam z boku. Aż pewnego dnia mój Jeż dał się przytulić w dniu swoich urodzin.
Jechać na misje nie znaczy jechać do ludzi oczekujących Twojej pomocy. Czasami przyjedziesz i usłyszysz: „Po co ty tu? Nie potrzebujemy cię”. I trzeba to przyjąć. Pokora. To jedna z pierwszych rzeczy, jakich się uczę na misjach.
Panie, daj mi siły kochać tych, co mnie nienawidzą. Daj mi oczy, które widzą poprzez twarde skorupy. Naucz mnie kochać Jeże. Jeż chce być kochany, ale się nigdy do tego nie przyzna. Jeż chciałby się przytulić, ale potrafi tylko kłuć. Daj mi, Panie, odwagę przytulić Jeża, by zobaczyć, że jest coś więcej niż kolce na dnie jego małego kolczastego serca. Panie, naucz mnie kochać Jeże.
Anna Kowalska
Calca, Peru