Pożegnania, powitania, oczekiwanie na chłopców…
Burza emocji! Od łez żalu po te uronione ze szczęścia.
Zdecydowanie „nowy rozdział” to doskonałe określenie na to, co działo się w tym tygodniu.
Po przyjeździe do Lang’aty (drugiego ośrodka) od razu rzuciłam się w wir pracy. Pomagałam w zdzieraniu farby na placu zabaw. Tak się ułożyło, że już w poniedziałek przyjeżdżała pierwsza grupa chłopców z ulicy. Dzień więc był pełen wrażeń.
Daliśmy im obiad, a potem zaczęła się metamorfoza. Obcinanie paznokci, strzyżenie głowy, potem prysznic. Wszystkie ich ubrania zostały spalone. Nagle z brzydkiego kaczątka powstał piękny łabędź.
Widzę szczęście w oczach chłopców, jak i nadzieję w zmianę swojego życia, która dzięki towarzyszeniu im, udzieliła się też i mnie.
Jesteśmy prawie na tym samym poziomie. Dla mnie też wszystko jest tu nowe. To prawda pomagałam tu każdego tygodnia, jednak nie mieszkałam w tym miejscu. To trudne…
Samotność doskwiera mi tu często, a jeszcze częściej tęsknota. Trudno jest być jedyną Polką pośród Słowaków, Kenijczyków, księdza z Indii i Tanzanii. Jest tutaj międzynarodowo. Co nie jest minusem. Początki zawsze są trudne i wszyscy o tym dobrze wiemy. Pierwszy dzień tęskniłam najbardziej.
Potem będąc zajętym, nie myślisz o tym, co jest w twoim wnętrzu.
Wtorek był dniem, kiedy wielu chłopców zaczęło już uciekać. Nie minęły 24 godziny, a uzależnienie od kleju przezwyciężyło, chęć zmiany życia na lepsze.
Idąc z naszego domku dla wolontariuszy w stronę ośrodka, zauważyłam jednego chłopca leżącego w ogrodzie. Podeszłam do niego, wiedząc, że nie powinno go tam być.
Pytam więc:
– Co się dzieje?
– Uciekają!
– Kto? Gdzie?
– Tam – chłopiec wskazał palcem na zakrzaczony płot.
– Chodź ze mną, pokażesz mi gdzie dokładnie są – powiedziałam, wyciągając do niego rękę.
Poszliśmy ich szukać wśród gęstego buszu. Widzę, jak chłopcy przechodzą przez dziurę w płocie.
– Hej! Czekajcie! Gdzie idziecie?
Stanęli, ale nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Zaczęłam im tłumaczyć, że tutaj mają szansę na zmianę życia, żeby się jeszcze zastanowili, żeby przypomnieli sobie, po co tutaj przyjechali. Myślałam, że ich straciłam, że nie zawrócą. Zaczęłam się modlić do Ducha Świętego… Nagle dzieciaki zawracają.
Udało się! Dwójka została!
Początkowo chłopców było około 70, teraz mamy ich trochę ponad 35. To znaczy że połowa uciekła z ośrodka. Nie gonimy za nimi. Chłopcy są wolni w swoich wyborach i nie chcemy ich zmuszać do pozostania w naszym centrum.
Następny dzień zaczęliśmy Mszą Świętą.
Zabawnymi akcentami było naśladowanie ruchów księdza przez chłopców. Oni kompletnie nie wiedzieli co się dzieje! Kiedy wstać, siadać, klęczeć.
– Dajmy sobie chwilę ciszy – powiedział ksiądz Piotrek. Wszystkie dzieciaki usiadły.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Szczególnie kiedy ksiądz podnosił ręce, a oni robili to samo!
Ta misja, wolontariat jest męczący!
Dużo się tu dzieje. Trzeba być z chłopcami cały dzień na pełnych obrotach. Poza tym wielu z nich nie zna angielskiego, więc ciężko jest się z nimi porozumieć.
No i też wiele wyzwań. Tutaj pomagam w lekach (pielęgniarstwo/pierwsza pomoc), jestem odpowiedzialna za media i dekoracje.
Urodziny!
Do tego wszystkiego dwóch księży (ks. Stan – Słowak, ks. Peter – Tanzańczyk) mieli urodziny!
Co to była za impreza!
Chłopcy szaleli! Tańce, śpiewy, aż trudno to opisać!
Nie obyło się również bez krojenia tortu!
Jednak po jedzeniu kolejna grupa uciekła…
Tutaj chłopcy zaczynają od zera. Uczymy ich wszystkiego. Modlitw, tego jak prać swoje rzeczy, jak korzystać z łazienki. Pokazujemy im, co to znaczy sumienność i praca zespołowa, czy posłuszeństwo. Jest to dla nich bardzo trudne. patrząc na to, jakie życie prowadzili, jeszcze kilka dni temu.
Jak się tu czuję?
Na pewno potrzebna. Wiem, że chłopcy w każdej chwili potrzebują mojej obecności. Tutaj mogę im oddać całą siebie.
Czuję się przyjęta do wspólnoty. Już dłuższy czas pracownicy pytali mnie, kiedy tutaj zamieszkam, więc kiedy się przeprowadzałam, miałam mieszane uczucia. Bo tam wszyscy się smucili z mojego odejścia, a tutaj była radość.
Czuję też, że się spełniam. To miejsce jest typowym odzwierciedleniem pracy księdza Bosko.
Bezdomni chłopcy, zabrani z ulicy.
Dominika Kłeczek
Nairobi, Kenia