Historia mojego wolontariatu nie jest niezwykła. Wszystko zaczęło się od szukania informacji o misjach w wyszukiwarce Google. Idealnie trafiłem na stronę Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. To był szczęśliwy traf. Przeglądając stronę, znalazłem terminy spotkań formacyjnych. Stwierdziłem, że tam pójdę, a jeśli mi się nie spodoba to zrezygnuję. Tak właśnie wszystko się zaczęło.
Pod bacznym okiem salezjanów rozeznajemy nasze powołanie do pracy na misjach i przygotowujemy się na czekające na nas wyzwania. Modlitwa, zbieranie wiedzy o krajach i rekreacja salezjańska jest naszym chlebem powszednim w Ośrodku Misyjnym. W trakcie formacji przechodzimy testy lingwistyczne i psychologiczne. Jeśli się okaże, że nie ma przeciwwskazań, dyrektor Ośrodka wyraża zgodę na wyjazd i wyznacza nam placówkę misyjną. Wolontariat we wskazanym kraju jest zwieńczeniem rocznej formacji misyjnej.
Ale na czym właściwie polega praca wolontariusza na misji? Jesteśmy po to, żeby wspierać misje. Ofiarujemy nasz czas, wiedzę i umiejętności w krajach Afryki, Ameryki Południowej, Europy Wschodniej lub Azji. Najważniejszym zadaniem wolontariusza misyjnego jest dzielenie się świadectwem chrześcijańskiego życia jako osoby świeckiej. Żyjąc wśród ludzi, do których zostajemy posłani, wykonujemy konkretną pracę na rzecz innych i jesteśmy żywymi świadkami miłości Jezusa Chrystusa. Bo wolontariat misyjny to „Ewangelia w działaniu”, czyli przekazanie ludziom orędzia Ewangelii poprzez działania odpowiadające na najpilniejsze potrzeby bliźnich. Każdy z nas spełnia się na misji według swoich umiejętności. Jedni w ramach wolontariatu realizują projekty budowy studni, wyposażają placówki medyczne lub szkolne, inni przekazują swoją wiedzę na różnych szczeblach edukacji, ale każdy jest zobowiązany, aby dawać siebie innym.
W Kazembe na co dzień pracowałem z dziećmi i młodzieżą. Patrzyłem na ich biedę i słyszałem, że są głodne. Niektóre nie miały nawet odpowiednich ubrań, bo szmaty, które nosiły ubraniami na pewno nazwać nie można. Salezjanie pomagają im materialnie, na tyle na ile mogą, zapewniają nowe ubrania, przybory szkolne, a przede wszystkim jedzenie. Poza tym razem z misjonarzami wypełnialiśmy im czas różnymi zajęciami. Był to najlepszy sposób, aby oderwać ich od alkoholu i przemocy. Wykonywałem również zajęcia, które wyznaczył mi misjonarz, np. praca w magazynie przy szkole stolarskiej, inwentaryzacja zamków, malowanie.
W skrócie tak wygląda życie wolontariusza. Jesteśmy tu tylko chwilę, niektórzy z nas przyjechali na okres wakacyjny, inni jadą na cały rok. Natomiast salezjanie pracują tu latami. Gołym okiem widać jak tytaniczną pracę wykonują tutejsi misjonarze. Salezjanie przeprowadzają w Zambii projekty medyczne, wychowawcze, edukacyjne, pracują z dziećmi z ulicy oraz budują podstawową infrastrukturę. Kościół Katolicki w Afryce przyczynił się do powstania ponad 1300 szpitali, 5400 przychodni, 210 domów dla trędowatych, 620 domów dla starców i niepełnosprawnych, 1700 poradni małżeńskich, 1400 sierocińców, 2000 żłobków, 14000 przedszkoli, 35000 szkół podstawowych i 11500 szkół średnich, ale mało kto wie o tych wszystkich przedsięwzięciach.
Wstałem z kanapy, do czego zachęcał papież Franciszek i byłem w Kazembe. Zostałem tam do pierwszych dni września. Z Zambii, oprócz pamiątek przywiozłem przede wszystkim bagaż pełen doświadczeń.
Albert Szałda
Pracował na misji w Zambii