W zeszłym tygodniu obchodziliśmy święto Podwyższenia Krzyża, które jest największą religijną uroczystością w Etiopii. W wigilię przyjechał do nas biskup i uroczyście odpaliliśmy ustawiony przed kościołem stos, w centrum którego znajdował się krzyż z liściastych gałęzi. Zapytałam o znaczenie tego symbolu i od mieszkańców usłyszałam, że w zależności od tego, na którą stronę świata wskaże krzyż, to zwiastuje pokój krajowi. Siostra jest zdania, że chodzi o urodzaj w nowym roku. A może chodzi o oba, ale tego nie udało mi się już ustalić.
Cieszę się z tego wieczoru spędzonego w gronie znajomych, bo jedną z niewielu rzeczy, za którymi tęskno mi na etiopskiej ziemi są nocne spacery po mieście, do których przywykłam w Warszawie. W dniu święta wyjechaliśmy za miasto. Wjechaliśmy na szczyt jednej z gór otaczających Dilla. Biskup prowadził samochód, w którym oprócz mnie, Olesi i siostry Heleny znajdowało się też kilka młodych osób zaangażowanych w życie naszej parafii.
By dotrzeć na miejsce jechaliśmy około 30 minut samochodem, a potem jeszcze chyba 15 spacerem po zboczu góry, bo z powodu nocnego deszczu musieliśmy zostawić auto na “głównej drodze”. Dotarliśmy do kaplicy p.w. Podwyższenia Krzyża, gdzie biskup sprawował Eucharystię, która była bardzo uroczysta, nie tylko z powodu odpustu, ale i 41-lecia istnienia kaplicy. Oczywiście na rozpoczęcie mszy czekaliśmy dobre 40 minut, by każdy chętny mógł skorzystać z sakramentu pokuty i pojednania.
Przyzwyczaiłam się już do widoku brudnych dzieci, biedy jaka panuje w Dilla i kontrastów między tymi co mają więcej, a tymi co nie mają nic. To, co zobaczyłam na wiosce wyrwało mnie ze stagnacji. Tam to dopiero jest bieda, brud i niewiedza. O jak szczęśliwe są nasze dzieci, które mogą codziennie bawić się w Don Bosco.
Równocześnie takiej radości z obecności kapłana, otwartości i ofiarności jeszcze nie widziałam. Ludzie przygotowali chyba 10 ogromnych chlebów, które po mszy zostały podzielone tak, żeby było dla każdego. Biskup dostał cztery barany. Po Mszy św. był pyszny obiad: indziera, kodzio, mięso, surówka, popcorn, sok z marakui, kawa. Nie mając nic, ugościli nas tak bogato.
Fajny ten biskup, fantastyczny człowiek z Włoch, który spędził w Etiopii 41 lat. Jest bardzo bliski ludziom. Amharski ma w małym palcu, dzisiejszą mszę sprawował w Sidaminia (język plemienia Sidamo) i podobno mógł odmówić poczęstunku (z obawy o dolegliwości żołądkowe po np. niezbyt czystych talerzach) a on zajadał się po uszy kodzio.
To są te momenty, w których świadomie jestem pełna wdzięczności od początku tj. kiedy się w głowie abby Agusta zrodził pomysł, żeby nas zaprosić, aż do teraz, kiedy buzuje we mnie mieszanka radości i smutku z tego co mam i takiego poczucia mocnego zderzenia z rzeczywistością, w której ludzie nie mają nic.
Wiktoria Krótki
Dilla, Etiopia