W Kazachstanie spędziłem 55 dni. Pomagałem przy budowie kościoła i przy organizacji spotkań z młodzieżą. Nie spodziewałem się, że będę musiał przemierzać tysiące kilometrów.
Bilety – są. Bagaż – zdany. Lecę do Pawłodaru. Jeszcze krótka modlitwa w kaplicy na lotnisku i ruszam w kierunku bramek. Żegnam się z tatą. Przechodzę przez standardową kontrolę, szukam mojej bramki i wchodzę na pokład samolotu. Zajmuję miejsce przy oknie i czekam, lekko podekscytowany na start samolotu (to mój pierwszy lot). W Kijowie, podczas sześciogodzinnego oczekiwania na samolot do Astany, stolicy Kazachstanu, poznaję siostrę zakonną, która leci tam, gdzie ja. Po przylocie do Astany siostra pomaga mi dostać się na dworzec kolejowy i kupić bilety na pociąg do Pawłodaru, a nawet zabiera mnie do miejscowej katedry na poranną Mszę Świętą. Po Eucharystii i przepysznym śniadaniu w towarzystwie proboszcza katedry ruszam w drogę. Jadę pociągiem do Pawłodaru. Podróż trwa około ośmiu godzin. Na miejscu czeka na mnie ksiądz Jan (trudno go nie zauważyć, gdyż ma 207 cm wzrostu).
Męskie zajęcia
Pierwsze dni mijają mi na zapoznawaniu się ze wspólnotą. W Pawłodarze pracuje dwóch księży i cztery siostry zakonne. Ja mam pomagać przy remontach i pracach porządkowych w kościele oraz uczestniczyć w spotkaniach z młodzieżą. Wieczorem 3 listopada, dokładnie tydzień od mojego przyjazdu, odbywa się spotkanie z młodymi ludźmi. Oglądamy film o świętym Giuseppe Moscatim, a po nim rozmawiamy przy herbacie (tzw. czajpicie). Następnego dnia zaczynam pracę przy budowie klasztoru dla sióstr klarysek. Siłę i cierpliwość przy budowie kościoła oraz wiele nowych pomysłów do pracy z młodzieżą czerpię z uczestniczenia we Mszy Świętej. 7 listopada do Pawłodaru przyjeżdża pan Krzysztof. Ma założyć nagłośnienie w kościele. Ja pomagam mu w pracy – kładę kable i wywiercam dziury pod kolumny.
(Nie)planowane podróże
Pracujemy do 9 listopada. Tego dnia jadę na comiesięczną adorację Najświętszego Sakramentu do Astany, która trwa całą noc. Po porannej Mszy Świętej dowiadujemy się, że nie uda nam się wrócić do Pawłodaru, ponieważ przez złą pogodę zamknęli drogę. Musimy czekać. Niespodziewanie zostaję poproszony o pozostanie w Astanie, aby pomóc Krzysztofowi (tak to ten sam pan, który był w Pawłodarze) w założeniu nagłośnienia w katedrze. W porozumieniu z księdzem Janem, zgadzam się. Po dwóch lub trzech dniach „walki” z nagłośnieniem katedry w Astany, ruszamy dalej. Kolejnym celem naszej nagłośnieniowej misji okazuje się katedra w Karagandzie. Tam przyjeżdżamy w niedzielę i trafiamy na Mszę Świętą odprawianą w języku polskim z okazji Święta Niepodległości. W poniedziałek zabieramy się do pracy. W samej katedrze w Karagandzie jest niewiele do zrobienia, dlatego jedziemy do pobliskiej parafii, gdzie zakładamy nagłośnienie w tamtejszym kościele. Do Karagandy wracamy późnym wieczorem. We wtorek z samego rana ruszamy pociągiem w drogę powrotną do Astany. Tam nasze drogi się rozchodzą. Ja wracam pociągiem do Pawłodaru (jedyne 470 kilometrów), a pan Krzysztof jedzie do Pietropawłowska.
Reklama w kościele
Do Pawłodaru docieram 16 listopada. Kolejnego dnia, po pracy w klasztorze i wieczornej Mszy Świętej, odbywa się kolejne spotkanie z młodzieżą (jak w prawie co każdy czwartek). Poruszamy na nim temat Mszy Świętej, jej symboliki i znaczenia. Oglądamy film
przedstawiający widzenia boliwijskiej mistyczki Cataliny Rivas. Po spotkaniu proszę naszą młodzież o pomoc przy wykonaniu zaproszeń na nasze spotkania. Zgłasza się Sasza (pracuje w agencji reklamy, więc złożyło się idealnie). W sobotę, po porannej Mszy Świętej i sprzątaniu kościoła, przygotowujemy wzór zaproszeń. Wieczorem drukujemy obie strony na kolorowym papierze, wycinamy i składamy zaproszenia. Rozdajemy je w niedzielę po Mszy Świętej.
3600 kilometrów po wizę
W poniedziałek wyruszam w kolejną podróż, tym razem w celu „przedłużenia” wizy. Muszę wyjechać za granicę Kazachstanu. Przemieszczam się pociągiem w kierunku południowym. Przejeżdżam 1800 kilometrów, aż do Kapchagay (czyt. Kaczagaj). W czwartek 24 listopada ruszam w stronę Biszkeku – miasteczka znajdującego się w Kirgistanie. Dojeżdżam tam wieczorem i spędzam w tej miejscowości noc. Następnego dnia w południe ruszam w drogę powrotną do Kapchagay. Po sześciu godzinach jazdy „marszrutką” jestem w Ałmaty – starej stolicy Kazachstanu. W drogę powrotną pociągiem ruszam w poniedziałek wieczorem (28 listopada). Na miejscu, w Pawłodarze, melduję się po kolejnych 26 godzinach jazdy. Żeby odnowić wizę, przejechałem w obie strony około 3600 kilometrów.
55 dni misji
W środę rano, 30 listopada poznaję pana Przemka, który przyleciał do Pawłodaru. Ma układać płytki w klasztorze. Od tego czasu zaczyna się nasza współpraca. Znów zajmuje się pomocą przy budowie klasztoru. Tak mijają dni. 6 grudnia zostaję Świętym Mikołajem, a potem znów pracuję przy budowie klasztoru. W niedzielę 11 grudnia po Mszy Świętej parafianie organizują pierwszą próbę jasełek. Jest trochę zamieszania, wrzawy i chaosu, ale jak na pierwsze spotkanie, próba wypada bardzo dobrze. Od poniedziałku 12 grudnia znów pełną parą rusza budowa klasztoru. To mój ostatni tydzień w Kazachstanie. We wtorek 20 grudnia wsiadam do samolotu i wracam do Polski. Tak upłynęły moje 55 dni w Kazachstanie.
Grzegorz Kwaśniak
Pawłodar, Kazachstan