Tetiana jest Ukrainką i od dwóch lat mieszka w stolicy Polski. Zawsze uśmiechnięta, pierwszą rzeczą, którą wyjaśnia, jest to, że ma na imię Tetiana, a nie Tatiana, co jest imieniem rosyjskim. “Z tego powodu miałam pewne problemy z paszportem, ale to nie ma znaczenia, jestem Ukrainką i jestem silna”.
Jako wolontariuszka w salezjańskim oratorium, do którego uczęszcza w Warszawie, pomaga i pełni rolę tłumacza dla ukraińskich matek, które nie mówią po polsku. “Jestem szczęśliwa, że mogę tu pomagać, a tym bardziej w tym czasie”. Mimo że nie jest na Ukrainie, codziennie cierpi za swój kraj: “Wojna zaczęła się właściwie osiem lat temu, a ja straciłam w tym czasie wielu przyjaciół. Każdego dnia budzę się i zastanawiam się, czy powinnam wrócić, by pomóc mojemu krajowi i być z moją rodziną, która wciąż tam jest. Dużo o tym myślę i nie wiem, jak odpowiedzieć sobie na to pytanie”.
Od zeszłego tygodnia gości ukraińską przyjaciółkę i jej syna. Uciekli ze Lwowa po pierwszych bombardowaniach i każdego ranka matka mówi zdanie, które Tetiana powtarza, by dodać sobie otuchy: “Jutro wrócimy do domu”. Ta silna mentalność, którą mają wszystkie kobiety-uchodźcy, a w szczególności to zdanie, “pozwala mi zachować pogodę ducha, ponieważ wiem, że jutro wkrótce stanie się rzeczywistością, jeśli będziemy trzymać się razem” – wyjaśnia młoda wolontariuszka salezjańska.
Alberto López Herrero