Nigdy nie myślałam, że kiedyś będę zaczynać dzień tak wcześnie – od poniedziałku do piątku o 4:00 pobudka, by rozpocząć dzień u Jezusa – medytacja i jutrznia. Potem już szybko przygotować śniadanie wraz z dziewczynami, które mają poranny dyżur w kuchni. Tu na śniadanie obowiązkowa arepa – taki placek ze specjalnej mąki, który każdego dnia piecze się na rozgrzanej blasze. Także trzeba wyrobić ciasto, upiec i o godzinie 6:00 rano śniadanie.
O 7:00 rozpoczynają się lekcje w szkole. Ja dziś mam zajęcia z szóstym rokiem administracji, także od rana wszystko trzeba dobrze rozplanować. Mija miesiąc jak uczę w szkole… W technikum w języku hiszpańskim. U wielu „moich” widzę uśmiech na twarzy w tym momencie, mi też chce się śmiać.
W Polsce nigdy nie pracowałam w szkole jako nauczyciel, a tu nauczyciel religii, hiszpańskiego, matematyki… Życie misjonarza – przydaje się wszystko i trzeba robić wszystko. Wiedziałam to ze świadectw wielu misjonarek i misjonarzy, a teraz tego doświadczam.
I tak po lekcjach w drodze powrotnej do Shaponokea muszę zrobić zakupy. Może uda się kupić paliwo, bo świeci rezerwa, a w ubiegłym tygodniu było w sprzedaży tylko przez jeden dzień. Dla motocykli, a w inny dla autobusów. No i co, niestety nie ma paliwa… Mówią, że może w środę będzie…
Dziewczyny wracają o godzinie 13:00 i mamy wspólny obiad, potem sprzątanie i dyżury.
Po południu nauka, dziewczyny potrzebują dużo czasu. Są w szkole technicznej, ale mają problemy z czytaniem. Tyle, ile możemy pomagamy nadrabiać zaległości. To nie jest proste.
Wieczorem trzeba przygotować kolację wraz z dziewczynami. Słówko na dobranoc i kończymy dzień o 21:00, choć niektóre z dziewcząt jeszcze potrzebują się pouczyć.
Ja mam czas na chwile ciszy w kaplicy… W ciągu dnia to niemożliwe. Czas modlitwy i ładowania akumulatorów u Pana tylko o świtaniu i wieczorem. W ciągu dnia nieustanne – „siostro, siostro…. Gdzie? Ile? Kiedy? Dlaczego…?”
S. Marzena Kotuła
Puerto Ayacucho, Wenezuela