Malaria najczęściej dotyka dzieci, które z rodzicami mieszkają w wiosce.
Niestety często rodzice nie zwracają uwagi na to, że dziecko jest nieswoje i nie sprawdzają, czy ma temperaturę. Czasami w wiosce jest przychodnia, gorzej w przypadku, gdy ktoś sam siebie mianuje lekarzem i wtedy to się źle kończy dla chorych dzieci.
Dzieci bardzo często trafiają do nas z wysoką, ponad 40 stopniową, gorączką. Mają konwulsję, nie reagują na nic. Tutaj nazywają to chorobą ptaka, bo dziecko ma rozłożone rączki, twarde ciało, nie odpowiada na dotyk. Jedynym wyjściem, jedynym ratunkiem jest zastrzyk na obniżenie temperatury i powstrzymanie wymiotowania, bo malaria często je powoduje. Dzieci są odwodnione, bo mają rozwolnienie, które spowodowane jest malarią lub przez nieczystości mają robaki w brzuszku. Są kompletnie bez sił. Nasza siostra wymyśliła, żeby co kilka godzin podawać dziecku wodę z cukrem, bo ani rodziców ani nas nie stać na zakup wszystkich potrzebnych kroplówek. Przeważnie rodzina zostaje z dzieckiem 2-3 dni w mieście, więc muszą też gdzieś nocować i coś jeść. Na drugi dzień po zastrzykach i naszym leczeniu widzimy poprawę. Gdy dziecko reaguje na ten pierwszy zastrzyk, to otrzymuje kolejne przez 3 dni. Potem zaczynamy dawać kolejne witaminy, syrop na wzmocnienie, leki na infekcje i robaki w brzuszku. To jest najbardziej efektowne leczenie. Z tego, co pamiętam, tylko jednemu dziecku nasza siostra nie dała rady pomóc, bo rodzice przyjechali za późno. Nie zareagowało na zastrzyk, więc skierowała je do szpitala. Miała nadzieję, że tam coś zrobią, uratują, ale po przyjeździe do szpitala, dziecko zmarło.
W naszej przychodni udało się uratować wiele dzieci. Może dlatego ludzie przekazują sobie tę wiadomość i najwięcej przychodzi do nas matek z małymi dziećmi. Proszą o pomoc, często o ratunek dla chorych dzieci.
s. Małgorzata Tomasiak
Wybrzeże Kości Słoniowej
Więcej o kampanii “PRZYCHODNIA NA WYBRZEŻU” znajdziesz TUTAJ.